Wybieram się na dwudniową podróż do Czernej. Statystycznie co roku się tam wybieram, praktycznie rzadko dojeżdżam. Bo daleko, bo przez góry, bo tyle ciekawych miejsc po drodze. Gwarancją dojechania do celu zapewnie byłoby zabranie się z rowerową grupą. Czy jednak byłoby to satysfakcjonujące? Och, znam się już zanatto. Mimo że to tylko około 50 km postanowiłam rozbić wycieczkę na dwa dni. To był doskonały pomysł, aż do chwili gdy spojrzałam na ceny pokoi w domu pielgrzyma. Wtedy to odezwał się wąż w kieszeni: "ej, Aga - co, nie dasz rady w jeden dzień?"
A jasne że dam. No to patrz...
Pierwsze kłody pod nogi, a raczej tory pod koła rzuciła mi kolej w Babicach - kawał drogi trzeba się było bujać przez wieś, gdyż z uwagi na prace jacyś SOKowcy kręcili się na nielegalnym przerzucie na WTRce. Ja nieśmiała jestem z natury, więc głupio mi było po prostu zapytać: "ej chłopcy, mogę tu tylko przerzucić rower przez te tory?" wolałam przerzucić przez plecy i stracić pół godziny w pobliskich krzakach. Za to jak już weszłam na tą WTRkę... zatęskniłam za dzikimi ścieżkami. Jak w pewnej scenie z Barei - nuda, nic się nie dzieje...
No może jedynie ta kapliczka, której tablica fundacyjna niezmiennie mnie bawi- ufundnowana przez wieśniaków. A taka właściwie... nawet niewieśniacka.
A Mętków szczerze lubię. Taka sympatyczna miejscowość gdzie lokalny pijak leży w poprzek drogi i się go po prostu omija jak progi zwalniające, a o koronawirusie informacje dotarły jedynie w formie jakiejś legendy miejskiej za siedmioma górami, za siedmioma lasami.
Mnie się podoba.
Ponadto z Mętkowa odbijają trzy drogi. Tą jechałam, tą jechałam... to może teraz tą...
Tak się luźno zastanawiam czy przejechać przez Bukowicę. Tak tylko. Musiałabym jechać przez górkę, przez piach.Chciałam pokazać wam jak piękna jest ta górka. Jak dotkliwa jest jej zieleń w deszczu. Zaraz... To pada? Ooooo, to mowy nie ma, nie będę grzęzła w błotnistych ścieżkach, przeżuwana przez podłe i bezwzględne komary. Może kiedy indziej.
Za to tego stawu na mapie jeszcze nie odwiedzałam
Podjazd na Pogorzyce pominę milczeniem. Nienawidzę takich podjazdów. Ściana... nieomal od samego początku 30%. Tego się jechać nie da. Co więcej, nie da się nawet pchać. W połowie morderczej drogi zamiast deszczu po plecach spływa mi gęstymi strugami pot. Fajnie że droga jest tak mało uczęszczana, to mogę jej tak bez świadków nawymyślać ile wlezie.
A chciałam być przebiegła i ominąć ten piekielny podjazd przez Płazę.
Płaza, to jedno z tych miejsc do których się udaję w celu. Moim celem jest zobaczenie wapiennika, dwu kapliczek, oraz pałacu. A wyszło jak wyszło. Oblazłam cały kamieniołom, kuląc się w oczekiwaniu na jakiś wystrzał z wnętrza kamieniołomu, brodząc w błocie i uciekając przed rodziną tych komarów które na Bukowicy pozbawiłam ofiary z mojej krwi - by w końcu wyjść gdzieś w polu i stwierdzić że ten wapiennik... to jednak po drugiej stronie był. I teraz trzeba by było zjechać w dół, by potem wrócić na górę. Ta sama rzecz miała się co do kapliczek - trzeba by było zjechać w dół i potem wrócić na górę. A co to za przeklęte miejsce - jakby kawałek bieszczad w środku płaskowyżu. Kicham to i nie jadę. Nie jestem skłonna aż do takich poświęceń. Pałac sobie przynajmniej zobaczę.
Na bramie kartka że zamknięte - niby ze względu na koronawirusa. Spoko... nie sapię. Pojadę sobie za to tą ścieżką.
Ścieżka według moich obliczeń miała mnie zaprowadzić w prostej lini do leśnej kapliczki, a zaprowadziła mnie "gdzieś", W takie gdzieś... no, coś pomiędzy lasem, a nie lasem. Zawsze zastanawiam się jak to jest: leci sobie ścieżka, taka nawet nie bardzo wąska.. i nagle... stoisz po kolana w trawie i się zastanawiasz co z tymi wszystkimi ludzmi którzy tą ścieżką szli przed tobą?
Albo wzbijają się w powietrze, albo nagle stwierdzą że jednak nie, to nie to, chyba się wrócę.. Dziwne. Są jeszcze dopuszczalne teorie o statkach UFO... ale nie brnijmy w takie maliny bo mnie czytać przestaniecie. Tak po cichu tylko sprzedam moje przypuszczenie że to może mieć związek z tym duchem lasu z poniższych zdjęć. Imponujący, czyż nie?
Jako że oddałam mu cześć, jakoś tak udało mi się przedostać na drugą stronę tego lasu - gdzie o dziwo znów zaczynała się ścieżka, która poprowadziła mnie wprost do kapliczki.
Ha.. jednak nie jest ze mną tak źle :D
duch lasu |
aaa
Uważam że jeżeli ktoś nie znosi podjazdów oraz panicznie boi się zjazdów po kamieniach, korzeniach i piachu to wprost koniecznie musi się wybrać ścieżką o wdzięcznej nazwie Ekstremalna jazda. Polecam
I nie, nie mam parkinsona
Półdomy - półdrzewa w głębi lasu |
pomnik tragicznie zmarłej Płazianki |
Wiele wcześniej czytałam o Ziemi Chrzanowskiej. Mam dwa wybitnie ciekawe źródła informacji dzięki którym wciąż mam ochotę powracać w te strony. I mimo że narzekam na trudny teren, to naprawdę wiąż będę powracać i odkrywać kolejne uroki okolic. Bo jest tu pięknie - lasy obfitują w niezwykle klimatyczne uroczyska i tajemnicze miejsca, odkryte przed nielicznymi. Do takich miejsc należą niewątpliwie zapomniane cmentarzyska epidemiczne. Jeden z nich postanowiłam odnaleźć. Przeczesałam w tym celu kawał lasu pod Regulicami, tradycyjnie z rowerem pod pachą i determinacją godną prawdziwej baby. Bo jak się baba uprze... to i cmentarz w środku lasu znajdzie.
Więc znalazłam!
Ale nie pytajcie gdzie
Regulice są jednym z najprzyjemniejszych miejsc w tamtych rejonach. Nie dość że nie ma tu już takiej wyrypy, to oferują miód na styrane nogi w postaci źródeł krystalicznie czystej wody wypływających w szalonych kaskadach u stóp wzgórz. Po niewielkim deszczu przychodzi pora na prawdziwy, duszny upał - nie chce się opuszczać tak uroczego miejsca.
Regulice oprócz prawdziwie górskiego klimatu oferują jeszcze jedną atrakcję. Można się tu natomiast przejechać prawdziwą drezyną. Taka opcja roweru na szynach. Jeżdzi tylko tam gdzie może, za to wrażenia z takiej podróży są bardzo przyjemne. Byłam - polecam.
Po więcej informacji odsyłam do źródeł tu a ja lecę dalej.
reper na ścianie stacji drezynowej |
Kierunek Alwernia
Czy dobrze widać tą kopułę na szczycie? Tak, to właśnie tam jadę. Ale czy muszę, skoro to tak wysoko? Zapewne nie, ale jakoś tak sobie ustaliłam to pojadę. Częściowo popcham, częściowo poleżę a jak przyjadę to będę. Z takim nastawieniem na szczycie zastało mnie późne popołudnie i wściekły upał. Alwernia jakoś tak zawsze bardziej imponujące wrażenie robi na mnie z dołu, niż z góry. I zawsze daję się na to nabrać. Normalne ludzkie miasteczko z klimatycznym ryneczkiem na którym nie można kupić lodów i klasztor któremu nijak z bliska nie da się zrobić zdjęcia bo jest w lesie. Nie żebym narzekała na las.
Jako że powąchało mnie już po plecach to późne popołudnie wywnioskowałam że jednak w jeden dzień to ja tej Czernej nie zrobię, a z 60 zyla też nie wyskoczę - to może następnym razem.
I po co znów się szarpać, jak mogę sobie tak fajnie zjechać tą drogą w dół. Juuuuchuuuuu..
A nie, to nie tu..
Znacie to uczucie gdy po pół godziny swobodnego i radosnego toczenia się w dół okazuje się że w połowie drogi trzeba było skręcić w inną uliczkę? No właśnie
A gdzie to ja chciałam wyjechać?
Wpadnę zobaczyć co tam słychać w pałacu Szembeków w Porębie-Żegoty. Pałac , a raczej to co z niego zostało stoi przy głównej drodze. Bardzo, bardzo dawno temu go zwiedzaliśmy i już wtedy były to ruiny w stanie agonalnym - zapadnięte i zaniedbane, a w przypałacowych budynkach mieszkali ludzie. Obecnie teren jest zamknięty i widać że kiedyś było jakieś podejście robione do zabezpieczenia obiektu, ale musiało być to stosunkowo dawno bo kłódka zdążyła zardzewieć, a parkany przegnić. Co za tym idzie - trochę kusiło... ale po pierwsze, zwykłam szanować czyjeś mienie i nie wchodzić pod zakazy, a po drugie - jak jestem sama nie ryzykuję utknięcia w jakiejś piwnicy ze złamaną nogą. Już mi się kiedyś przytrafiło być jedną nogą w starej studni.
Za to w parku pełnym muzealnych wręcz okazów komarów zastałam odnowione mauzoleum rodziny Szembeków z 1921. Znaczy jakaś inicjatywa tu zabłysneła. I niestety zgasła. A szkoda, bo park przynajmniej można byłoby odratować i byłby przepiękny... gdyby nie te komary wielkości małego kurczaka.
Niektórym może się czasem zdawać gdy tak mnie czytają, że byłam już chyba wszędzie. A to nie prawda. To miejsce odkryłam zupełnie przypadkowo - Gaudynowskie Skały - pomnik przyrody nieożywionej, najbardziej wysunięte na południowy - zachód skały wapieni jurajskich sięgające 25 m. Przepiękne, imponujące rzucające cień na biegnącą pod nimi drogę. I kolejne wybijające spod skał źródełko. Jak ja kocham źródełka... Mówiłam?
Ale... chyba już kiedyś tędy jechaliśmy.
Ale jest za to miejsce na mapie gdzie naprawdę nie byłam. O tu, tu jest jakiś zalew Skowronek. Jedziemy? No pewnie. Po raz kolejny smaruję się grubą warstwą kremu z filtrem , bo nad wodą to dopiero potrafi klara dowalić. Jakiś nerwowy kierowca smarującej się baby nie widział. Albo mu o to chodziło że się za bardzo na tej wąskiej dróżce rozwaliłam. Człowieku, weekend jest - ciesz się chwilą!
Podekscytowana szukam tego Skowronka.. a to bez jaj - zwykłe łowisko, szału nie ma. Ten stawik w lesie był o wiele bardziej malowniczy. Za to Nepomucka znalazłam.
Pod Oklesną jest ciągle problem wbić się na Wiślaną. Robię jakieś dwa podejścia na wał, co się jednak za każdym razem okazuje że no niestety. Można się na drugą stronę Wisły przeprawić promem. I to by była nawet fajna opcja, gdyby nie to że gdzie ja wrócę potem? A nie chcę sobie psuć pomysłu na kolejną wycieczkę na Zator, więc wracam szukać tej WTRki. Choć zapewne ta trasa byłaby ciekawsza. A niech... wskakuję na wał, będzie szybciej.
Jak to się ciągnie... jak spagetti... albo kiedyś taki film oglądałam. Też się tak ciągnął
To może sobie pośpiewam
Trasa: Bieruń - Broszkowice - Babice - Mętków - Pogorzyce - Płaza - Regulice - Alwernia - Poręba żegoty - Oklesna - Broszkowice - Oświęcim - Bieruń (120km)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz