czwartek, 16 września 2021

Je tu jako Celina?

 Lato ma się ku schyłkowi. To czas gdy zieleń traci na intensywności i stery przejmuje niebo, częściej wciągając na maszt niebieski żagiel. Powoli rudzieją trawy, złotem mienią się pola. Są miejsca pachnące grzybami, są i takie, które mienią się koralami dzikiej róży i tarki.

Tarki.. Takie miejsce gdzie lubię zaglądać o tej porze roku, a może i trochę później. Kris twierdzi że to już nie Śląsk więc nie może być przecież za ładnie. A jednak... Tereny przecięte wstęgą Przemszy skrywają swoje tajemnice, swoje obietnice. 

I urok beskidzkich szlaków. Mało kto je odnajduje. Pasmo Jaworznickie przed nielicznymi odkrywa swe piękno. Trochę szkoda, a trochę nie. Zostaje więcej przestrzeni dla nas.

Moja ulubiona kapliczka

Jelenie w Jeleniu



Widoki prawie jak w górach

Tarnina

Z Jelenia przez Celinowe górki podążamy kamienistą ścieżką poprzez tarniny. To niewielkie wzniesienia, a każde odznacza się swoją historią i indywidualnym znaczeniem. Tu wydobywano kamień, tam glinę a jeszcze na innej piasek.

Pytamy lokalnych grzybiarzy o cmentarz choleryczny na wzgórzu Koniówki. Pani zakreśla ręką jakiś nieokreślony rejon lasu "a gdzieś tu był podobno kiedyś" Prycham pod nosem. Był, był. Jest! bo widziałam. Grzybiarze i te ich grzyby. Jak można chodzić po lesie i krzyża nie zauważyć. Obiecałam Krisowi cmentarz choleryczny to będzie cmentarz do cholery! Przedzieramy się z rowerami na azymut. Niby takie małe górki, niby gdzie się nie odwrócisz to domy a przedzieramy się już tydzień, zaczyna nam brakować posiłsków, hiuston, hiuston mamy problem... 

A , nie... jest ścieżka  





Nie chciałabym budzić wilka, bo tu gdzieś jeszcze był grób jakiegoś ruskiego co to go swoi zapomnieli. Tylko już kiedyś czesałam te chaszcze z rowerem pod pachą na tą okoliczność i żadnych ruskich nie byli. Wyszli. A może i są, tylko zarosło tak bardzo, że  najstarsi jaworzniccy górale nie pamiętają. Zatem innym razem, bo dzisiaj już tarmoszenie krzaków było a to wycieczka rowerowa miała być nie survival.

Mieliśmy jechać na stawy, a stawów raczej nie wynieśli.  To znaczy Kris pojechał, a ja za nim drepczę wąską ścieżką po kolana w błocie. Jakby co.. to dbam o osprzęt..

A tak naprawdę boję się gleby. Jak zawsze. Bo ślisko. Bo błoto, bo grzęzawisko. Na plecach czuję że ktoś się zakrada- ni to grzybiarz ni to zboczeniec. Po Krisie nie zostały nawet plecy, wiec nie wiem czy robić wiochę i drzeć się w niebogłosy , czy odwrót ryzykować. 

A jednak grzybiarz.



Staw Belnik z widokiem na latarnię


Wiele osób słyszało o wyjątkowym ewenemencie zdobiącym tutejsze stawy Belnik- jedynej w swoim rodzaju latarni morskiej, a raczej stawowej, malowniczo wpisanej w krajobraz. Niewielu jednak wie, że to element szerszego kompleksu- istniejącego niegdyś na tym terenie ośrodka wypoczynkowego "Tarka". Po wspomnianym ośrodku należącym do kopalni Jaworzno  pozostało dziś jedynie kilkanaście drewnianych domków, rozrzuconych po lesie. Niegdyś było to zapewne przepiękne miejsce.








Pięknie? A jakże. Czy nie zal? Tym bardziej. Urokliwe drewniane domki mogłyby służyć i do dzisiaj, chętnych na wypoczynek w lesie wszak obecnie nie brakuje. Ponosi mnie wyobraźnia - bezkosztowo rysuje przedemną możliwości rozwoju tego miejsca.

Na szczęście w rzeczywistości nie śmierdzę groszem, w przeciwnym wypadku miałabym ciągłe dylematy które zaruściałe, porzucone w lesie obiekty ratować jako pierwsze. W obecnej sytuacji jedynym dylematem jest którą ścieżkę wybrać, zgodnie z zasadą - im mniej w coś włożysz forsy tym mniejsze ryzyko. 

Więc całkiem za darmo możemy jechać w prawo, lub w lewo. 

No i pojechaliśmy. Z tym że na końcu wybranej trasy zastaliśmy bramę, ostrzeżenia i groźnie wyglądające tabliczki, a to wszystko sugerujące że na legalu kawę na orlenie mogą pić tylko kierowcy samochodów, zjeżdżający z drogi szybkiego ruchu. A leśne dziady won na jagody i woda ze strumienia.

Cóż... na odchodnym zlokalizowaliśmy jeden zagubiony leśny grób. A żadna kawa mnie tak nie pobudza jak znalezienie grobu w lesie.

Wiem... brzmi cokolwiek dziwacznie

Grób leśny za stawami Belnik
A Więc na tej adrenalinie, z przeświadczeniem że teraz to nie ma rzeczy niemożliwych przeleciałam jak dzik przez Celinowe Górki i znalazłam ten cmentarz choleryczny 
Bo tak!


Kapliczka na celinowych górkach

Cmentarz choleryczny 

No i o co chodzi z tą Celiną? 
Bo skoro Celinowe górki- to pewnie jako Celina gdzieś tu mieszkała. Ciekawam czy łączy się z tym jakaś lokalna legenda.

niedziela, 9 sierpnia 2020

Cieszyn - cz. 1

Jako że limit cierpliwości rodzicielskiej wykorzystaliśmy podczas pierwszego etapu wakacji, trzeba się było odchamić w plenerze. Jako że w tym roku urlop musieliśmy wybrać dosyć wcześnie i trochę trzeba było umykać pomiędzy burzami - tak i szybki wyjazd rowerowy na wykorzystanie ostatnich chwil urlopu stał pod znakiem zapytania. Do rozczochrania przed pechowym poniedziałkiem mieliśmy cztery dni. I to wcale niby niemało, ale po rozpoznaniu warunków pogodowych, wyszło na to że jakotako w miarę pogodnych dni zostało dwa. Trudno.



Zaczeło się miło. To na początek takie przyjemne obrazki dla zmydlenia oczu. Ale ileż może trwać sielanka w starym małżeństwie? Wiele osób zazdrości nam wspólnych pasji. I owszem w pewnym zakresie te wspólne pasje scalają, ale i mogą pozabijać. Nie wiem czy gorzej się dogadać z durną babą, czy ze zmierzłym chłopem, jednakże ogień w tym związku nie wygasa.
Miedźna krzyż przydrożny

Miedźna krzyż

Miedźna - kapliczka od czarciej księgi

kościół w Miedźnej
A teraz znów będzie coś miłego dla oka - bo wiecie że w większości przypadków jak jedzie chłop z babą - to chłop chce żeby było szybko, a baba żeby było ładnie. I zazwyczaj to baba wygrywa. Tak było i w tym przypadku - taką ścieżkę wybrałam przez pola by jechało się przyjemnie. A że spowalniam? No cóż...




Nie mogę się oprzeć w takim miejscu chęci porzucenia wszelakich planów i poruszaniu się zygzakiem, tam gdzie mi się akurat wydaje. Jednak kierownik wycieczki jest innego zdania - tylko plan nas może uratować. Cóż mi zatem pozostało?




Goczałkowice to nie tylko jezioro, ale wiele uroczych stawów przez które prowadzi nas szlak rowerowy Greenway- kiepsko oznaczony i chwilami nawet nie przejezdny z uwagi na błotniste i mokradłowe kawałki. Aż strach pomyśleć co byłoby gdyby niedawno padało. To już wiem dlaczego wszyscy kierują się od razu na zaporę.



Kiedyś były tu mostki i możliwość przedostania się na drugą stronę Wisły. Naprawdę brakuje tych mostków. Choćby tylko kładka. A tymczasem szlak przewleka nas zakolami przez błoto, łąki i pola żeby wypluć przed zaporą. Czuję się oszukana. Gdyby nie te urocze krajobrazy nawet bym się pogniewała.

Przejazdu przez zaporę nie ma co opisywać - jako że jest to nieomal jedyna droga przejazdu na drugą stronę Wisły - jechali nią już chyba wszyscy. O lesie pełnym komarów ludojadów też wzmiankować nie będę - przemknęliśmy przezeń nieomal jak żywe pochodnie. I tutaj już jesteśmy poza granicami dawnego księstwa Pszczyńskiego. Pierwszy kamień komory Cieszyńskiej nam to oznajmia symbolami TK
kamień graniczny komory cieszyńskiej (Teschener Kammer)

Bocian czarny

Zamek w Drogomyślu

Zaczyna przypiekać słoneczko i trochę podjazdów się znalazło, mimo że na cwaniaka obliczyłam jak jechać by ominąć największe zagrożenie dla moich oczu - Iłownicką Kępę. Mnie to zawsze oczy bolą jak widzę taki podjazd przed kołami. Ale jedną górę mam w planie i nic mnie nie odwiedzie przed jej pokonaniem.

hoho, zaczyna się wpływ czeskich bajek


Tymczasem jedną rundę przegrałam i z powodu rzekomego braku czasu nie wróciłam się do pokutnego krzyża w Pruchnej. Muszę przyznać że trochę mnie to mieliło, bo choć w życiu spolegliwa, tak w podróży zawzięta i trudno mi odpuścić obranego celu. A niech będzie, że raz jest po jego. Tylko teraz ciężko zatrzymać nadchodzącego focha. Też tak jakby mroczniejsze chmury nadchodzą
Drzewo pomnikowe - Zielona grusza


Tutaj warto wspomnieć będąc pod zamkiem w Kończycach Wielkich o drugiej obok księżnej Daisy wspaniałej kobiecie Ziem Śląska. Tym razem cieszyńskiego. Hrabina Gabriela von Thun und Hohenstein mieszkała w tym pięknym zamku w niewielkich Kończycach, który przedkładała nad cesarskim dworem. Szczerze mówiąc po raz pierwszy spotkałam się z informacjami o tej altruistycznej kobiecie z tablicy informacyjnej w parku. Muszę przyznać, że byłam zawstydzona moją dotychczasową ignorancją i brakiem wiedzy. Ale jak to mówią -podróże kształcą. Niestety pałac nie jest udostępniony do zwiedzania, nad czym ubolewam bo chętnie zobaczyłabym jego wnętrza.
Pałac w Kończycach Wielkich

Hrabina von Thun und Hohenstein

Kościół Michała Archanioła w Kończycach

A to już jedno z miejsc na którym mi zależało. I nie zniechęciło mnie że pchać trzeba będzie mocno pod górkę. O źródle Borgońka usłyszeliśmy przy okazji poszukiwania innego miejsca w okolicy Haźlachu, czy też Haźlacha (zawsze mam z tymi nazwami problem) no i koniecznie musiałam się tam udać. Bo to naprawdę czarujące miejsce. Legendę o tym źródełku wkleiłam poniżej, zatem czuję się zwolniona z obowiązku jej opisywania. Wspomnę tylko że mocno uchwyciłam się wiary że woda ze źródełka podobnie jak w pobliskim źródle Wendelina leczy z chorób oczu. Niestety, ze ślepoty nie leczy. Pozostało umówić się do okulisty.



Tego krzyża nie znaleźlibyśmy nigdy bez pomocy lokalsów. I to też nie byli tacy przeciętni miejscowi, na szczęście trafiliśmy na ludzi podobnej krwi. Krzyż jest w takim lesie, że bardziej się nie da, nie prowadzi do niego żadna, choćby najmniejsza ścieżka. Ale baba się zawzięła i oto jest. Ponoć związana jest z nim  jakaś ciekawa historia, do której jednak dotrzeć jest jeszcze trudniej.


I już Cieszyn - okupiony krwią, potem i łzami. Okazało się że do Cieszyna prowadzi tylko jedna droga z tego miejsca w którym jesteśmy,droga którą zaparł się podążać mój dręczyciel. Ja byłabym w stanie nadrobić 30 km przez las, pola, błota byleby nie czuć na plecach ciężkiego oddechu tirowców i innych kierowców według których droga jest dla prawdziwych twardzieli, a nie jakiś bab na rowerku, które trzęsą gaciami jak się tylko obok nich przejedzie 90 na godzinę. Tak łykając łzy złości i przerażenia goniłam plecy Krisa by wyłuszczyć mu, co tam sobie po drodze złego wymyśliłam na jego temat. I zapomniałam o wszystkim, gdy trafiliśmy w jedno takie wyjątkowe miejsce, które nas zupełnie zaskoczyło i oczarowało.
Cieszyn - cmentarz żydowski



Całą trasę szło nam o to, że ja pierwotnie zakładałam nocleg w Cieszynie, a Kris twierdził że w Cieszynie camping jest nieczynny i trzeba będzie się rozbić gdzieś na Czechach.

Zgadniecie kto miał rację?







Trasa: Bieruń - Miedźna - Goczałkowice -Landek -  Zaborze - Drogomyśl - Pruchna - Kończyce Wielkie - Haźlach - Cieszyn (około 100km)