piątek, 1 maja 2020

Wkoło komina

Całkiem niedawno. Tak, owszem niedawno... ale jeszcze wtedy gdy był zakaz przemieszczania się bez celu, obiecałam kilku osobom że zrobię trasę do kapliczki w Czarnuchowicach. Niby cel jest, tylko co na to władze? W sumie to wszyscy mają jakiś bardziej lub mniej naciągany cel. Musiałabym nagiąć przepisy jeszcze w kilku miejscach - przejeżdżając przez las, park i miejsca rekreacyjne. A ja się narażać nie lubię. Zatem trasa sobie leżała trochę i kwitła. A jak już się zleżała, to przepisy poluzowano i został jedynie obowiązek poruszania się w maseczkach w miejscach publicznych. Szczerze, to poza rynkiem w Bieruniu nie było takiej konieczności - mimo że ludzie po zwolnieniu z przymusowej "odsiadki" przemieszczają się jak posoleni , tworząc miejsca publiczne gdzie tylko się da - akurat na mojej trasie występowali w proporcjach znikomych i odległych.
Starujemy zatem z rynku. Gościa w chłopięcych porciętach każdy już raczej zna, zatem bez zbędnej gadki kierujemy się na kościół św Walentego


Postanowiłam cię przewlec dziś szlakiem - zatem trzymamy się trasy rowerowej koloru czerwonego. Na początek ostrzegam - to nie będzie taka sobie wycieczka pitu, pitu. Trzeba mieć w miarę sprawny rower, który nie rozsypie się na pierwszych wertepach i trochę odwagi... no, albo jak ja -  połowę trasy pchać. Na szczęście jest sucho... no może ciut za sucho. Np. tu za groblą, gdzie prowadzi nas czerwony szlak, a niegdyś znajdował się wielki staw Bieruński spłonęła ogromna połać traw i trzcin. Widok przerażający. Ale przynajmniej widać że gdzieś tam w środku tych traw jest woda. Ja zawsze twierdzę że to miejsce ma potencjał, którego nie dostrzega miasto - może teraz będzie widać?
No i samo się posprzątało. Wybacz ten kiepski żart - ale to taki trochę śmiech przez łzy. Przez samowolkę urzędujących tu wędkarzy i bazujące po krzakach grupy młodzieży wszędzie leży masa śmieci. Ktoś widocznie rzucił na to niedopałek... i sru... poszło z dymem.
Niestety, razem ze śmieciami wszelkie ptactwo wodne i inne żyjątka. A dopiero co, przez działania po drugiej stronie drogi wyprowadził się jakiś drapieżny ptaszor (widocznie się obraził za to suche drzewo) i czaple.. też sobie gdzieś poszły.

Nad wodą jednak bardziej pozytywnie - jak widać życie sobie zawsze poradzi. I moje uroczysko pozostało nienaruszone. A może i dobrze.. przynajmniej tu nikt nie dociera. A tak, jakieś śmieci jednak dotarły. Tyle to można pozbierać.

Dalej więc. Jak się wyrusza na wyprawę po pracy trzeba sobie dać spokój z wzdychaniem do księżyca nad bajorkiem i cisnąć ten wózek. Właśnie, cisnąć... bo ledwo co wyszłam z domu a już zdążyłam zbić dupę i wytarzać się w popiele. To ja sobie lepiej przez to pogorzelisko popcham, po co mi było się tam pchać.
Teraz trzeba przeskoczyć przez Turyńską. Oooo... tu trzeba sprytu i odwagi. Bo nawet jeśli nie widzisz pędzącego samochodu, to on w następnej sekundzie przejeżdża ci po plecach. Jednak przy odrobinie szczęścia uda nam się przejechać na drugą stronę. I jedziemy przez pola. Niegdyś tutaj były PGR-y. Jeszcze kilka lat temu mieszkali tu ludzie. W wyniku szkód górniczych teren regularnie zalewało - w związku z tym podjęto decyzję o przeniesieniu mieszkańców i zburzeniu osiedla. Nie jestem w stanie zrozumieć jak to z tym zalewaniem - optycznie wydaje mi się że teren znajduje się wyżej niż miasto, ale kto tam wie - mnie się często coś wydaje.
Trzeba było osuszać Wielki Staw Bieruński?
O tu na zakręcie zawsze jest ta przeklęta kałuża. Obejście jej suchą nogą jest niemal niemożliwe. A dzisiaj jest sucho. Zupełnie. To prawie niemożliwe.


Szlak zaprowadził nas do Górek. Zaraz za przejazdem kolejowym skręcamy w prawo trzymając się linii lasu. Porzucamy chwilowo szlak rowerowy i brzegiem lasu dojeżdzamy do ulicy Bogusławskiego. Krótki odcinek trzeba pokonać tą czasami ruchliwą asfaltówką, kierując się do starego kamiennego krzyża na rozstaju i następnie skręcamy w kierunku kopalni.   



Za kopalnią (a mało kto tu trafia) biegnie bardzo przyjemna, choć okresowo dosyć błotnista droga. Niegdyś znajdowały się tu gospodarstwa. Obecnie stoi tu kilka domów, ale wiele z nich nie przetrwało do dziś - świadczy o tym krzyż stojący pomiędzy słusznymi już dzisiaj dębami, a postawiony przez jednych z tutejszych gospodarzy. To już kolejny krzyż postawiony w tym miejscu. Poprzednie strawił czas.


Tutejszą drogę okalają majestatyczne dęby. Aż trudno uwierzyć że tuż obok huczą maszyny, sypie się węgiel i tętni zupełnie inny świat.


Nadaj znajdujemy się poza szlakiem. Jadąc za kopalnią nałykałam się nie tylko pyłu nawianego z hałdy węgla, jak i piachu drogi. To był naprawdę wietrzny dzień. I jeszcze rok temu mogłabym powiedzieć : "dobrze że ten rower mom bioły, bo nie widać jaki jest czorny" ale mój nowy rower jest niestety czorny i bez to przy takiej pogodzie jest siwy. Za to maseczki się sprawdzają - nad potokiem goławieckim sceneria jak z Mad Maxa - to chyba ulubiony rejon crosów i quadów. Zaraz ci powiem skąd oni tak jadą. My dojechaliśmy do leśnego rozstaju i kierujemy się w prawo - przez mostek nad potokiem Goławieckim. To bardzo przyjemna rzeczka, teren wkoło jest rozjeżdżony przez ciężki sprzęt - więc jak kto lubi ryzyko i adrenalinę to polecam - ja byłam zbyt blisko utraty zębów, by dać się skusić szaleństwu.

Jadąc przez mostek prosto trafiamy na takie ciekawe charakterystyczne drzewo nad stawem. Dzisiaj staw jest wyschnięty, ale nie ma obaw - nie da się go nie zauważyć. Ścieżka po lewej stronie pnie się na  most nad torami - dojedziemy tą drogą do Kopciowic. W Kopciowicach można zobaczyć dworek z XIXw. Nie ma szału, w dodatku jest w rękach prywatnych - ale zobaczyć zawsze warto. Dalej gdybyś chciał się udać na Smutną górę czy Dziećkowice.
Ale my nie w tym kierunku. Zapraszam cię w tą drogę w prawo. Również można nią dojechać do pewnego dworku. Obecnie jest tu znana stadnina koni na Solcu. Nie będę zagłębiać się w historię, bo trwało by to wieki, a już pół wieku piszę tego posta. Zresztą.. przed Solcem porzucamy drogę z uciążliwych płyt betonowych i na dziko przedostajemy się przez torowisko w kierunku intrygującego kopca.


I oto znajdujemy się na paciorkowcach - najbardziej ciekawym rejonie mojego miasta. Jest tu wszystko - i mokradła i stawy i drzewa i góry. Aż niewiarygodne, jak rejon przemysłowo zmieniony przez człowieka potrafi natura przygarnąć i zaopiekować. Tyle razy tu byłam i zawsze znajduję coś zaskakującego. Większość osób, które tu dotarły zaczynają wycieczkę od głównej drogi i ambitnie wjeżdzają na pierwszy, najwyższy szczyt, by zobaczyć przepiękną panoramę. Ja zapraszam cię zatem
zupełnie inną trasą. O tutaj odbija ścieżka



Zimą odbywa się w tym miejscu bieg charytatywny. Wielu biegaczy, którzy pojawili się po raz pierwszy - stwierdza że miejsce jest tak fantastyczne że będą wracać co roku. Bo jest tu pięknie o każdej porze roku. Nawet gdy wali śniegiem.
 Na grobli młodzież utworzyła trasę do wyskoków. Mam problem wepchnąć tu swoje dwa kółka, ale znajduje się jakiś młody człowiek i rzuca mi pomocną dłoń. Jeden z tych co pojawiają się w okolicy jak E.T. na tle nieba. To zdecydowanie teren dla twardych crosowców a nie podstarzałych babek na swoich różowych rowerkach. Ufff... dobrze że nie kupiłam różowego. A taki ładny był.




 Zza stawów Goldman wyjeżdżamy na drogę szybkiego ruchu do Chełmka. Niestety kawałek trzeba jechać tą drogą. Nie lubię tego, ale moje męki nie trwają zbyt długo - tuż za stacją benzynową uciekamy w ulicę Rolniczą. Zaczynają się tu bardzo przyjemne drogi, wąskie, jednocześnie mało uczęszczane - zatem bezpiecznie możemy oddawać się przyjemności. Na końcu drogi sugeruję odbić lekko z trasy. Pośród drzew widnieje malownicza ruina z czerwonej cegły. To młyn Rothera, Przynajmniej to co z niego zostało. Warto zajrzeć w to miejsce i wyobrazić sobie jak pięknie kiedyś musiało to wyglądać - wysoki dom z dobrej cegły a w dole staw i widok na Przemszę. Niestety uroku temu miejscu ujmuje dzikie wysypisko śmieci. Od tego niestety nie da się uciec. Czasem na trasie zbieram porzucone opakowania i drobne śmieci, jednak tu trzeba by wjechać taczkami.




Wracamy na Rolniczą i już teraz trzymając się szlaku rowerowego dojeżdżamy do Czarnuchowic. Można jechać drogą do centrum wsi - jednak ja sugeruję karnąć się wałami. Tutaj zaczyna się wał Przemszy, po drugiej stronie znajduje się wał Wiślany. W środku kapliczka do której dzisiaj się udajemy.




Kapliczka pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej, zwana również kapliczką św. Antoniego jest jedną z największych kaplic w Powiecie. Powstała w 1956r w podzięce za ocalenie życia podczas II wojny światowej i uzdrowienie z ciężkiej choroby. Podczas powodzi w 1997r kiedy wystąpiły wody obu rzek Czarnuchowice znalazły się pod wodą. Miejsce do którego sięgała wówczas woda zaznaczono na kaplicy tabliczką. Jest ona widoczna na trzecim zdjęciu, ponad moim rowerem.



Wracając  chciałam się przejechać nowo powstałą ścieżką na wałach. Wszystko super - cieszę się z każdego kawałka infrastruktury rowerowej, aż tu nagle zgrzyt. Nie wiem czy to projektant nie zauważył, czy wykonawca stwierdził że jakoś to będzie - fakt że ścieżką można dojechać do torów i to uwaga: z obu stron. Trochę jestem zaskoczona, nie powiem. Ale to nie miała być łatwa wycieczka.

Tutaj znajduje się jeden z tych mostów zwanych mostem cudów - co to niby się wjeżdża na rowerze a wyjeżdza na kole - albo odwrotnie. Ja zostaje na kole i poprowadzę cię w kolejne urocze miejsca mojego regionu. Tu za Degolówką  znów można jechać wałem, albo ścieżką. Ja zazwyczaj wybieram wał - widoki są zdecydowanie warte takiego wyboru. Ale tutaj zjeżdzamy na starowiśle. Czy nie jest pięknie?

Polami, lasami, meandrując jak Wisła wracamy na szlak który prowadzi do Bijasowic




Na arboretum nic ciekawego się nie dzieje. Z powodu pandemii zamknięte place zabaw więc nad parkiem wisi cisza. Po drugiej stronie drogi stoi krzyż pierwotnie ufundowany przez pana Bijasowickiego dworku w 1887r. pod tym krzyżem pochowano później poległych powstańców. Obecnie jest to już czwarty krzyż w tym miejscu. Mijamy go i ulicą Lipcową wspinamy się na Bijasowicką Górkę.
Bijasowicka Górka nie jest jakimś dużym wzniesieniem i wjazd na nią nie wywołuje jeszcze u mnie zawału - natomiast zjazd przez las kamienną ścieżką już mnie trochę przeraża. Dlatego że jestem tchórzem - robię to powoli. Żałuję że tym razem nie zabrałam cię na Derówkę, ale już tam parę razy byliśmy, więc będą i następne razy.

Z Bijasowickiej zjeżdża się tylko po to, by zaraz znów się pchać pod górę. Tym razem przez Chełmeczki. Spokojnie, to też taka lipna górka, nawet nie poczujesz. Szlak prowadzi tak, by się nadmiernie nie spocić podjazdem. To miejsce, jeżeli obserwowałeś moje wcześniejsze wpisy znasz już pewnie doskonale, więc zatrzymujemy się na krótki odpoczynek pod kapliczką i dalej w drogę.


Rozpędziłam się z górki gdy przypomniało mi się jeszcze jedno miejsce które chciałam ci pokazać. Ta miejscówka jest u nas od niedawna, więc koniecznie trzeba tam podjechać, bo jej historia jest wręcz fascynująca. Żeby się nie wracać porzucamy znów szlak przed mostkiem i jedziemy kolejnym wytrzęsiskiem wzdłuż torów kolejowych do ulicy Bojszowskiej. Po przejechaniu ulicy trzymając się wciąż tej samej strony torów zagłębiamy się w las. Gdy ścieżka się rozwidla odbijamy w lewo. Po chwili naszym oczom ukazuje się placek piachu pośród sosen. W styczniu tego roku, podczas badań archeologicznych odkryto tutaj szczątki amerykańskiego samolotu z II wojny światowej a pomiędzy nimi ciała rosyjskich pilotów. O całej sprawie którą Bieruń żył kilka miesięcy można znaleźć sporo informacji w internecie, natomiast artykuł od którego wszystko się zaczęło znajduje się TUTAJ



Dobra. Więc ja już będę spadać. Tą drogą przez las dojadę do mojego osiedla. Mam nadzieję że wycieczka była interesująca i zechcesz kiedyś odwiedzić te rejony. Serdecznie zapraszam :D

Trasa: Bieruń Stary - Górki - Kopciowice - Chełm Śląski - Czarnuchowice - Bijasowice - Las Gołys - Homera (około 40 km)















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz