środa, 14 sierpnia 2024

Kołysanka (śladami Diabła z rudy)

 Lektura Kołysanki Macieja Siembiedy poprowadziła mnie do Rudy Śląskiej, miejsca w którym żył, pracował Karol Godula największy przedsiębiorca swoich czasów. Urodził się w 1781r w Makoszowach i wcale nie był z urodzenia bogaty, za to bardzo zdolny i niezwykle inteligentny. I dzięki temu, oraz swojej ciężkiej pracy osiągnął sukces i został jednym z najbogatszych ludzi ówczesnej europy. Jadę więc na wycieczkę by spotkać  bohatera tej pasjonującej historii.

Książka rozpoczyna się w chwili gdy Karol Godula, młody jeszcze, zwisa zakrwawiony i ledwo żywy z gałęzi drzewa nad mrowiskiem a moja podróż ma początek w wilkowyjskim lesie.

Przemierzam Mikołów, miasto mojego urodzenia i kartkuję zakamarki moich wspomnień w poszukiwaniu książki, za którą mogłabym podążyć do tego miasta. Nie znajduję jednak, może jeszcze  nie napisano tego co wydaje mi się być pasjonującą historią a co pozostawię na inną okoliczność.




za Mikołowem zanurzam się znów w zieleń. Dzień jest upalny, ścieżka prowadzi przez jakieś chaszcze, lecz podążam nią spokojnie bo lokalne stowarzyszenie O'Rety zostawiło tu informację że kto śmieci w lesie ten burak (no nie dokładnie tej treści) więc ufam że mostek będzie, co w dolinie rzeki Jamny nie jest takie oczywiste. Rzeka toczy swoje buro-rdzawe wody spokojnym nurtem. To niezwykle urokliwe miejsce. I odludne.





No dobrze, ale nie skupiamy się wyłącznie na historii z ksiązki, bo tuż oto za rogiem jeden z byłych podobozów pracy przymusowej Auschwitz -  Althammer. Szkoda byłoby nie odwiedzić tego miejsca pamięci, gdzie w tragicznych warunkach trzymano około 500 więźniów z Polski, Francji i Węgier. Trzeba o tym wspominać, gdyż wiele osób zna jedynie obóz w Oświęcimiu nie zdając sobie sprawy że po całej okolicy rozlokowane były miejsca tragedii wielu ofiar.
O i trafiam przypadkowo jakoby przy okazji na ślad innej wielkiej rodziny - pałacyk Donnesmarcków z pierwszej połowy XVIIIw. Tablica informacyjna twierdzi, że w tym miejscu wcześniej stał drewniany zamek.
No i nie wiem jakim sposobem trafiłam na to miejsce gdzie akurat niespecjalnie i z własnej woli bym się nie wybrała. Wrotki odpaliły i oto jestem na szczycie wzniesienia skąd rozchodzą się na wszystkie strony trasy dla mniej, lub bardziej zaawansowanych amatorów zjazdów na łeb, na szyję. Ja jestem raczej zwolennikiem jazdy zachowawczej ale zainteresowanych utratą życia i zdrowia informuję, że w Rudzie takie atrakcje mają. A że Ruda rudej nie równa - ja podziękuję.
I wyjechałam prosto w kamieniołom. A kamieniołom, no to już istotna dla opowieści rzecz - bo właśnie na kamieniołomie Godula zbudował swój majątek, co niesie naukę - że warto czasem pogrzebać w odpadach.
Jednak nie tędy moja droga

Przy okazji i z wrodzonej ciekawości, nadłożyłam drogi by zajrzeć sobie do muzeum PRL mieszczącym się w Rudzie Śląskiej i odbyć sobie podróż sentymentalną do czasów dzieciństwa. No cóż - mydełko Fa i oranżada ze słomką to nie było wczoraj. Ale żeby od razu muzeum? Już taka stara jestem?
Ale muzeum fajne, następnego dnia zabrałam tam rodzinę. Bo bilety niedrogie mieli.








No i wreszcie udaje mi się wskoczyć na właściwy tor podróży i jadę przez piękne, odnowione osiedla robotnicze Rudy Śląskiej. Kolonie robotnicze założył pracodawca Karola Goduli hrabia Ballestrem, który bardzo cenił młodego ekonoma, któremu zawdzięczał wiele celnych decyzji inwestycyjnych. Dlatego kiedy Godula poprosił pracodawcę o odsprzedanie hałd pocynkowych, ten oddał mu je za darmo, nie wiedząc jak wielki majątek kryją te odpady. Jednak Ballestrem nie oskarżał Karola o oszustwo, gdyż dzięki niemu znacząco pomnożył swój majątek, założył huty, kopalnie, wybudował nowoczesne na te czasy osiedla dla pracowników. Mimo że Godula nie miał tytułu szlacheckiego - był przez hrabię traktowany jak wspólnik w interesach.





Karol Godula, zwany również diabłem z Rudy z uwagi na to że był zarówno oszpecony, jak i bardzo stroniącym od ludzi i gburowatym człowiekiem miał ogromne zdolności do pomnażania majątku. Jednak nie lubił trwonić pieniędzy i żyć wystawnie. Mimo że pryncypał powierzył mu zarząd nad swoim pałacem w Rudzie - ten skromny człowiek wolał wybudować sobie nieopodal niewielki dom w którym żył i pracował. U schyłku swojego życia przyjął pod opiekę dziewczynkę z ludu - Joasię Gryzik. Joasia tak ujeła przedsiębiorcę, że ten zapisał jej w testamencie cały swój majątek. I w tym miejscu zaczyna się prawdziwa historia śląskiego kopciuszka.


Po pałacu Ballestremów pozostało dziś w Rudzie trochę rozrzuconych w nieładzie kamieni i szczątkowe mury. Obiekt miała w planie ocalić od zapomnienia i odbudować Fundacja Chudów i parę lat temu spotkaliśmy na miejscu pana Sośnierza, który z wielką pasją opowiadał o planach, które jednak nie doszły do skutku, bo jak widać lokalna ludność nie lubi inwestycji, za to lubi pić piwo w krzakach i niszczyć to, co ktoś próbował uratować. Na szczęście po rodzie Ballestremów pozostał przepiękny zamek w Pławniowicach.

To były czasy kiedy nawet zwykłe zakłady budowało się z ogromną dbałością o szczegóły. Gdzieniegdzie można napotkać pozostałości wykuszowych okien, kolumn i zdobień - jak w tym szybie Maciej. Pięknie to kiedyś musiało wyglądać.


A oto i cel mojej wycieczki - sam Karol Godula. Oczywiście na placu Goduli, przy ulicy Goduli.
Witam pana i chwilę odpocznę tuż na tej ławeczce. Z takich ciekawostek - ponoć pan Karol był ogromnym wrogiem pijaństwa i gdy widział że pracownicy po szychcie kierują się do szynku, robił awanturę i rozganiał towarzystwo - czym pewnie zaskarbiał sobie wdzięczność żon tychże.



Lecz na tym historia się nie kończy. Tuż obok placu Goduli znajduje się strzelisty kościół pw ścięcia Jana Chrzciciela - jeden z wielu ufundowanych przez rodzinę Schaffgotsch. Na jednym z przepięknych witraży, tuż obok postaci Chrystusa można zobaczyć fundatorów - Joannę i Hansa Urlicha Schaffgotschów. Tak, to ta sama Joanna, która osierocona przez ojca i porzucona przez matkę, której nie stać było na wykarmienie dwójki dzieci trafiła pod dach przerażającego Diabła z Rudy. Ale to już inna historia o której opowiem wkrótce. 
n


w drodze powrotnej, znów przez zupełny przypadek i znów niezwiązane z celem wycieczki kolejne miejsce pamięci, przytulone do jakiegoś osiedla, byłego podobozu Bismarckhute.

No i tyle. Raz jeszcze, tym razem z rodziną i bez roweru wróciłam na ławeczkę - by polecić wam podróż z tak wspaniałą historią. W swojej książce wspaniale ją opisał pan Siembieda - zachęcam więc i do czytania i do podróży.



wtorek, 30 lipca 2024

Bruntalna rzeczywistość

 Są lata 90. Lata przemian, odbudowy i wolności. Już dawno ludzie zapomnieli o wojnie. Ale czy na pewno zapomnieli o krzywdach? Na polsko-czeskim pograniczu w kraju śląsko-morawskim nie wysiedlono po wojnie niemców. To akurat fikcja, ale powiedzmy że gdyby... w zgodzie obok siebie mieszkają dawni naziści, zwolennicy Hawla, wyznawcy Hitlera i Cyganie. Wszyscy twierdzą że są u siebie - że ten skrawek ziemi to ich haimat, ich dziedzictwo i spuścizna. Czy jest to w ogóle możliwe? Odpowiedzi doszukuję się w książce czeskiego pisarza Leosa Kysy "Sudetenland". Ale najpierw, zanim zapoznam się z treścią książki muszę poznać tło wydarzeń, więc zagaduję Męża:

-Ej, a byliśmy kiedyś w Bruntalu?

- a czemu pytasz?

-eee, nic... bo taką książkę teraz czytam. A to chyba niedaleko jest.

I mam jak w banku, po 10 minutach mamy opracowaną trasę, zaznaczone punkty startu i powrotu i ciekawostki w okolicy. No to klamka zapadła - witaj przygodo.

Dzień wyjazdu zapowiada się upalnie i bezwietrznie. Po raz pierwszy nie dopytuję o ilość podjazdów, bo po wymianie roweru na elektryczny, moja niewydolność może mi naskoczyć. Bez wspomagania mogłabym jedynie pomarzyć o wybraniu się w te rejony, jak się później okazało.

Niewiele też po drodze było do oglądania. Rozsiane to tu, to tam zamki i pałacyki, pokryte w zaroślach wiatraki do których nie sposób dotrzeć i na kopy nepomucenów i florianów - jak to w czechach.



Słońce daje popalić, zwłaszcza że większość trasy to otwarte przestrzenie, wysuszone łąki i skąpane w słońcu rżyska od których bije zaduch i zapach chleba. Cóż, liczyłam trochę na meruńki, jednak ta część Czechów obfituje w przydrożne czereśnie. A to nie jest niestety czas na czereśnie.


W Sosnowej napotykamy kaplicę Św. Anny ze studzienką. I pierwszych niemców. To turyści -  na takim odludziu, czegóż szukają? Może stąd pochodzili ich przodkowie? Kris by zapytał,  mimo że nie zna niemieckiego, to zapewne znalazł by wspólny język, bo ponoć ciekawość jest gorsza od faszyzmu (czy jakoś tak) i na pewno w przypadku mojego męża jest większa niż bariera językowa. Ale właśnie nabrał wody w usta.



Wtoczyliśmy się na jakąś wyżynę. Bo ciągle jest pod górę i bardzo mało w dół. Nie żebym marudziła, ale Kris to tak dziwnie wygląda. I jakby mu się ostatnio mniej śpieszyło. Nadal niemiłosierna patelnia i ani trochę cienia. Za to widoki przednie. Tylnie też




Przywykła do ciągłego gonienia pleców męża, nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wyglądam ja z tyłu. Teraz się dowiedziałam. No nie wiem... chyba z żadnej strony nie będzie lepiej. To chyba dam mu fory, niech sobie jedzie a ja poudaję że za bardzo mi wszedł krajobraz, żeby zjechać po tych kamolach. Nie żebym się bała... ale tu jest tak pięknie.



Jak się spojrzy na mapę pogranicza polsko - czeskiego to nie da się nie zauważyć tego ogromu dziwnych krzyżyków. Nie, to nie są hasztagi. Jak się człowiek dobrze rozejrzy, może się zorientować że jest otoczony tysiącem bunkrów. Tak się zbroiła Czechosłowacja że gdzie splunąć - tam bunkier.
A co miało przyjść i tak przyszło.




Wtoczyśliśmy się na szczyt. Uznaliśmy że to koniec wjeźdźania i tam w dole okryty tymi chmurami jest cel naszej podróży. Bruntal, niewielkie miasteczko położone w uroczej kotlinie u przedgórza Sudetów. Tu, toczy się akcja kryminału z historią w tle, tu miesza się rzeczywistość z fikcją literacką.


Sam Bruntal nie jest w niczym imponujący. Ot, spokojne miasteczko w oddaleniu od znanych szlaków turystycznych. W centrum znajduje się uroczy, zadbany zamek zakonu krzyżackiego. Nawet przyzamkowy park mimo pięknej, weekendowej pogody nie jest zbyt oblegany. Jak sobie przypomnę naszą niedawną wycieczkę w trakcie której zahaczyliśmy o Niepołomice... ooo bez porównania.
Te parę osób w parku-  o, znów słyszę gdzieś język niemiecki.
Muszę się przyznać że jesteśmy osły i nie zwiedziliśmy zamku, a podobno warto.





Miałam zrobić piękne zdjęcie na tle romantycznej fontanny, a wyszło jak wyszło. Jak ma być pięknie - to remonty trzeba robić. Za to róże zawsze dodają 100 pkt do atrakcyjności, więc wiadomo gdzie warto się ustawić.


Rynek w Bruntalu nie zachwyca. Pod tym względem po tej stronie granicy, jak i po naszej króluje wszechobecna betonoza. Szukamy zatem cienia i dobrej kawy -za którą jak się okazuje płacimy śmiesznie małe pieniądze. Tu z kolei słyszymy polską mowę i poznajemy rodaków. My im polecamy turecką kawę, oni nam wycieczkę na Pradeda. Z sakwy wyciągam mój egzemplarz "Sudetenland" i opowiadam za czyją sprawą przywiało nas w te rejony.


Widzę że mojemu już ta wyprawa dała do wiwatu, więc nie chcę nalegać, ale zależy mi na zobaczeniu jeszcze jednego miejsca. Nie śmiem wspominać, bo co prawda nie jest to zbyt daleko, natomiast wysoko i owszem. Kościół Świętej Marii Pomocnej znajduje się bowiem na wzgórzu mierzącym 672mnpm. Owszem, wysokość względna jest tutaj jest zupełnie inna niż na naszych terenach, w związku z czym kościół nie wynosi się o wiele wyżej niż nasz Lędzinski Klemens, jednak my już mamy za sobą 50 km podjazdów w kołach i kolejne tyle przed nami.  Cóż, facet to jest facet i jak się ma z czym zmierzyć, to wystarczy tylko delikatnie przebąknąć że może nie da rady czy coś...
No i byłam. Zrobiłam zdjęcie z okładką książki na której jest tenże kościółek i zachwyciłam się panoramą. Co jak co, ale z Klimonta takich widoków nie mamy.





Kierujemy się w drogę powrotną do Opawy, gdzie zostawiliśmy samochód. Upał nadal doskwiera, przewyższenia nie odpuszczają, woda w sakwach się kończy. Zostawiamy za sobą historię. Historię która mogła się wydarzyć po tej, jak i po naszej stronie granicy. jak ktoś ma odwagę zanurzyć się w przeszłości śląska po obu stronach granicy - może się bardzo zdziwić, jak bardzo zbliżone były losy z tej czy tamtej strony. Jak bardzo się od siebie nie różnimy. Jak prawdziwe i uniwersalne są słowa Klary:
"Życie to wszystko wokół. Ludzie powinni się kochać. Miłość i współczucie to konieczność a nie luksus. Bez nich człowieczeństwo nie może istnieć. Problem w tym, że dla ludzi są ważniejsze rzeczy niż człowieczeństwo. Na przykład dawne krzywdy.. A ponadto nienawiść, ideologia, pieniądze i mnóstwo innych rzeczy które ludzie cenią bardziej niż człowieczeństwo."

Tym wpisem rozpoczynam przygodę "WYCIECZKI Z KSIĄŻKĄ W TLE"
Książka która towarzyszyła nam w podróży SUDETENLAND Leoś Kyśa wydawnictwo SilesiaProgress

Trasa: Opawa - Bruntal - Opawa 
około 100 km, mokoło 1000 przewyższeń
ruch na trasie mały, nawierzchnia zróźnicowana