niedziela, 28 lipca 2019

Denkmale

 Wyprawa do puszczy Pszczyńskiej jest dla mnie podróżą sentymentalną. Wyruszam w tą trasę przynajmniej dwa razy w roku. Zawsze samotnie. I lubię jak pada wtedy deszcz. Co prawda słynnej Puszczy Pszczyńskiej już nie ma. Zwykłam jednak tak mieć ją w pamięci, mimo iż zamiast dzikiej, pradawnej puszczy mamy las Kobiórski, tu i ówdzie poprzycinany, podziałkowany i podporządkowany całkowicie agresywnej gospodarce leśnej. Taki lokalny sentymentalizm. Trochę szalone, ale niech rzuci kamieniem kto nie ma miejsca gdzie lubi powracać, gdzie czuje się jak u siebie. I choćbym nie wiem gdzie w świecie była i jakie cuda widziała - zawsze wrócę w te strony z zachwytem. W dodatku pada deszcz. Deszcz może być przykry w odbiorze, ale nie gdy się go oswoi. Wtedy delikatnie zmiękcza krajobraz, podkreślając kolory i zapachy. I jestem wtedy w lesie sama.
To znaczy... ja jestem tylko gościem. Zachowuję się na tyle cicho, że czasami zaskoczone niespodziewanym  spotkaniem zwierzęta zastygają w bezruchu w poprzek ścieżki. Obserwujemy się przez chwilę, nasłuchując niepokojących dźwięków. Te nie nadchodzą - więc rozchodzimy się, każde w swoim kierunku.
droga przez Świerczyniec

dziewanna


krzyż czerwony na rozstaju
skrzyp

droga przez las

jaz na Korzyńcu

gdzieś tu niby jest ścieżka
Żałuję że nie spotkałam na Korzyńcu żurawi. Miałam taką cichą nadzieję , udając się w kierunku starego mostu. Jedno z tych moich ulubionych tajemniczych miejsc, poza ścieżką, w głębokim odcieniu zieleni. Niegdyś tędy wiódł książęcy trakt. Zbełchacone jak morskie fale trawy płyną pomiędzy sosnami, od czasu do czasu mijam majestatyczny dąb - to one świadczą o tym że właściwa ścieżka biegła kiedyś tędy. Tymczasem jestem na bezdrożu. Buty przemokły ni już dawno, komary próbują dać do zrozumienia kto rządzi na tej dzielni - ale żurawi ani śladu na tej łące pod Korzyńcem. Znów będzie trzeba powrócić, dać się pogryźć komarom, buty przemoczyć i liczyć na łut szczęścia. Pośród tych zbełchaconych traw wystaje niepozorny kamień. Stangen stoi tu samotnie od XIXw. Upamiętnia głównego łowczego z Promnic Fritza Stangena. Nie przepadam za łowczymi, jednak ten pomnik lubię bardzo.
Stangen


Nie wyjeżdżałabym z lasu najchętniej, jednak tylko jadąc przez Kobiór idzie się przebić przez drogę szybkiego ruchu, a i tak nie do końca bezpiecznie. Właściwie to mogę jednak uznać że jestem w centrum lasu, bo takie umiejscowienie tej niewielkiej miejscowości. Więc się nie liczy :D
Kieruję się na główną ścieżkę w kierunku Orzesza. Tu mija mnie pierwszy napotkany tego dnia rowerzysta. Minął i nawet nie zobaczył przyczajonego w półcieniu kamienia Pittermann - następnego z denkmali książęcych, upamiętniającego tym razem inspektora leśnego Emila Pittermanna.
To najlepiej zachowany napis, precyzyjnie wycięte litery przypominają czcionkę i mimo że kiedyś ktoś ograniczony próbował zniszczyć tą pamiątkę czasów zamalowując napisy - zamach się nie udał, kamień wyczyszczono i lśni pięknie w tym letnim deszczu.

klekoczący mostek

pomnik upamiętniający podobóz w Kobiórze
kamień Pitterman
Od Pittermanna do Ruscha postanowiłam pojechać leśną przecinką. Ścieżka okazała się być całkowicie podmokła i prawie nieprzejezdna, ale co to dla mnie, co nie przejadę, to przepcham -las to w końcu nie jakaś tam dżungla, każda ścieżka gdzieś wychodzi. Z doświadczenia wiem że to nieprawdziwe założenie, bo niejednokrotnie ścieżki prowadziły mnie do nikąd, ale tym razem mi się poszczęściło i wyszłam dokładnie w tym miejscu gdzie wyjść chciałam. Andrzej mi opowiadał kiedyś legendę o stojącym pod kasztanami krzyżu - ponoć postawił go mieszkaniec Orzesza który przejeżdzał niegdyś tą drogą. Nagle na skrzyżowaniu dróg konie stawały dęba i nie chciały iść ni kroku dalej. Dopiero gdy zszedł z furmanki i uczynił przed nimi znak krzyża ruszyły w dalszą drogę. Sytuacja się powtarzała, aż do dnia gdy ustawiono w tym miejscu krzyż z namalowaną na kawałku blachy figurą Jezusa.

kamień Ruscha

droga "pod napięciem"


pod kasztanami
krzyż w lesie
Od Radostowic do Kobióra jakiś czas temu wyasfaltowano całkiem niezły kawałek lasu. W słoneczne niedziele odbywa się tu wzmożony ruch rolkowo - rowerowy. Ludzi nieomal tyle co na Paprocanach. Tymczasem dzisiaj jest prawie pusto. Deszcz jednak skutecznie odstrasza, w dodatku niebo gdzieś w oddali zaczyna mruczeć jak zniecierpliwiony kociak. Też nie zgrywam bohatera, doskonale wiem co to burza w lesie. Odpuszczam tą część planu do Maryjki na Branicy. Trochę chciałabym, a jednak boję się. Tuż przy byłej jednostce wojskowej w Czarkowie wychodzi jednak słońce i całkiem przyjemnie skubane przygrzewa. Burza tym razem przeniosła swoje zaloty na inną część lasu.
18 Dywizjon Rakietowy Obrony Powietrznej Kraju to dzisiaj kilka ruin skrytych w gęstwinie lasu, za to całkiem niedaleko znajduje się cacko -  pomnik Książęcy, niestety mocno nadwyrężony czasem, połamany i zarośnięty. Obecnie trudno go odnaleźć w gąszczu i tylko wprawne oko jest w stanie dostrzec. Jednak mam nadzieję że nadejdą dla niego lepsze czasy i wspólnymi siłami przywrócimy mu świetność.
kapliczka z odręcznie namalowanym Jezusem

kamień książęcy

dawna jednostka w Czarkowie
groszek
W przypadku następnego denkmala... tego już nie da się powtarzać - wstyd i czysty wandalizm. Ktoś, pewnie z nienawiści do języka niemieckiego skuł napis na tym kamieniu. Pewnie podobny powód kierował osobami które zniszczyły, lub wywiozły pozostałe kamienie których do tej pory niestety nie udało się odnaleźć. Język niemiecki był w ówczesnych czasach językiem urzędowym, a urzędnicy, no cóż... podlegali pod rządy Pruskie i nosili nazwiska niemieckie lub zniemczone - co nie znaczy że nie czuli się związani z tymi ziemiami. Ale cóż... do dnia dzisiejszego nie wszyscy to rozumieją.

kamień "czerwony kapturek"


kapliczka na Smolarni
Do tej pory przedstawione kamienie powiązane były z osobami których życie silnie związane było z tym lasem. Ten w Studzienicach, leżący w lesie niedaleko od słynnego szlaku rowerowego Plessówka, zwanego przez tutejszych rurociągiem, a łączącego Paprocany z Pszczyną - upamiętnia łowy w okolicy. Do dzisiaj miejsce ochrony zwierzyny znajduje się w pobliżu, więc nie dojadę do Ossowca gdzie znajduje się leśniczówka i przepiękna kapliczka, którą już kiedyś przedstawiałam. Szlaki wkoło obwarowane tabliczkami "Ostoja zwierzyny - zakaz wstępu". I o ile tabliczki informujące o ścince drzew mogę w niedziele ignorować - tego zakazu się trzymam - miejsce zwierząt jest miejscem zwierząt, nie naszym. Mają prawo do miejsc gdzie człowiek nie będzie niepokoił.

kapliczka nad stawem Żebrok


Dzwoni małżonek i pyta jak tam podróż. Mówię: wiem że chciałeś ze mną pojeżdzić, ale wiesz...
ale jak chcesz to przyjedz.. I nie trzeba dwa razy powtarzać - trasę którą ja robię w pięć godzin, on obróci w pół godziny. I dobrze - ktoś mnie musi pociągnąć do domu, bo właśnie nadciąga kolejna burza, a przede mną jeszcze kawał prostej. Nie będzie mi się chciało.
Na szczęście zanim burza uderzyła na dobre udało nam się wyskoczyć z lasu. W parę chwil zmoczyło nas doszczętnie, a ja nie byłam tak do końca pewna czy bardziej przeraża mnie burza w lesie, czy burza na otwartej przestrzeni. Na wszelki wypadek gnałam aż koła się zrobiły czerwone.
Za to przy żubrowisku czekała nas niespodzianka, całe stado pasło się na pokazowej łące. I nawet mamy cielaczka.


Jeżdżenie główną przelotówką z Bojszów do Pszczyny jest rowerowym samobójstwem. Trzeba to robić szybko i sprawnie by nie dać się zabić, rozjechać lub strącić do rowu. Dobrze też odmawiać koronkę, albo różaniec - tak na wszelki wypadek. Zazwyczaj omijam tą drogę, znam miejsca przyjemniejsze. Tylko że pozostał mi ten jeden denkmal do odhaczenia. To już raczej głaz - zupełnie odmienny od pozostałych. Na jego czole widnieje herb. Dotarcie do niego jest niemożliwe, gdyż znajduje się na terenie rezerwatu, jak i jeszcze dwa inne kamienie, których nie można dostrzec z drogi.

Kamień książęcy
Uff... uciekamy wkońcu w las. Od razu lżej na sercu i przyjemniej dla oczu. W lesie dopiero co popadało. Powietrze jest wilgotne i rześkie. Po raz kolejny budzi się we mnie ta myśl, że mimo uroku lata, tych wszystkich barw i zapachów z przyjemnością powitam nadejście zimy. A wraz z nią mojego kolejnego, rzecznego tym razem projektu.
rzeka Pszczynka

rzeka Pszczynka
stary reper znaleziony w lesie

staw w Międzyrzeczu
piekarok
I tu już następuje koniec tej wycieczki. Ci co znają teren powiedzą: ej, chwila..
Tak wiem, opisywanie takiej trasy powinnam rozpocząć w znaczącym dla tematu miejscu. Tym miejscem jest zapewne przepiękny zameczek myśliwski w Promnicach i pierwszy książęcy pomnik, tzw. Hubertus. Dlaczego pominęłam ten jakże ważny etap?
Rozwiązanie zagadki już wkrótce.

Termin: a już nie pamiętam
Trasa: Lasy pomiędzy Bieruniem a Pszczyną, Kobiór, Radostowice, Czarków, Studzienice (około 80km)

źródła wiedzy:
 - forum jelenie pszczyńskie
- opracowanie kolegi Kamila U. "Historia wykuta w kamieniu"

Na koniec wspomnieć jedynie muszę (nie bez dumy) że na 80km przejechanych po lesie znalazłam jedynie 3 szt śmieci - 2 pudełka po papierosach i papierek z batona

środa, 17 lipca 2019

Objazd historyczny Mikołowa

Niegdyś byłam małą, chudą, zahukaną dziewczynką. Nigdy nie odzywałam się nie pytana, a i zapytana nie zawsze. A potem...zgrubłam.
Niekoniecznie jestem śmielsza, w grupie ludzi zdarza mi się zapomnieć języka w gębie. Dlatego między innymi nie jeżdżę na zloty. Wielka mi frajda jechać pomiędzy ludzi, żeby się potem słowem nie odezwać i podpierać drzewa.
Nie wiem więc jak to się stało, ale taką "akcję" zorganizowałam po raz pierwszy. Sama napisałam do 4 obcych facetów i zaprosiłam ich na wyprawę po ziemi Mikołowskiej. Ach, tak... Jana poznałam już wcześniej. Reszty nie znałam wcale. Zapalnikiem był post na grupie rowerowej o jednym z pomników w Mikołowie do którego wywiązała się ciekawa dyskusja. Zwróciłam wtedy uwagę, że w takich dyskusjach udział biorą zawsze te same osoby, osoby które oprócz jeżdżenia na rowerze, dokładają starań by jak najwięcej z takiej wycieczki wynieść i przekazać innym. Pomyślałam że o tak.. to są ludzie z którymi wyprawa musi być ciekawa. I zanim zdążyłam przemyśleć czy mi głupio, czy nie... byliśmy umówieni.
po widnokrąg żółte fale

susza

wzgórze Skały
Zdziwiło mnie że panowie też się nie znają. Jednak ludzie których łączy pasja dogadują się niespodziewanie szybko. Już na rynku każdy rozwinął swoją mapę i rozpoczęła się burzliwa dyskusja, jak pośród starych dobrych znajomych. Byłam na to przygotowana - bo i owszem punkty wycieczki wyznaczyłam, ale myślenie nad tym jak dojechać z punktu do punktu - zwaliłam na barki nowo poznanych kolegów. Mnie tak w piaskownicy nauczyli, za czasów gdy byłam jedyną dziewczynką na podwórzu - dziewczyny wymyślają co robimy, a chłopcy wszystko organizują. Więc co ja będę im zabawki odbierać. Ahoj, przygodo.
Z rynku ruszyliśmy wzdłuż potoku na sam koniec plant, gdzie znajduje się wspomniany przeze mnie wcześniej kamień Charlotty. Niby miałam opowiedzieć coś o plantach, Wymyślance... ale ja szybciej i składniej piszę niż mówię - zanim bym się wysłowiła, to by nas już noc na Wierzysku zastała. A ja nie po to sobie panów z "dostępnego koszyka" wybrałam, by sobie niepotrzebnie język strzępić, na bank po powrocie do domu każdy sobie wszystko i tak obczyta i opisze. W zasadzie, to już dawno wszystko zrobione i tylko Wierzba dalej w lesie.
kamień Charlotty

cmentarz żydowski

pomnik ofiar
 Wierzysko, pomimo że już nie w Mikołowie, a w Łaziskach uznałam za obowiązkowy punkt planowanej wycieczki. Być i nie zajrzeć byłoby grzechem, toteż pośpieszyłam kompanów od grzechu uchować. Zdaję sobie sprawę że w okresie letnim tutejszych bunkrów i kamieniołomu bez przewodnika nie ma szans odnaleźć. Oczywiście pomimo że jako dziecko spędzałam tu wakacje, w jarze jak zwykle się sierota sama zgubiłam. Nie jest to miejsce zbyt popularne, za to ogromnie zarośnięte - z tego też powodu postanowiłam odpuścić hałdę Waleska i znajdujące się tam zabudowania pokopalniane. Zresztą, poza tym że pewnie chaszcze nieprzebrane, to nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się pchał na otwartą przestrzeń w 40 stopniowym upale. I tak ciężko było nam ruszyć w dalszą drogę z ocienionego wzgórza św Jana.
Jest ten Stanisław?

"Ingrid zrób nam zdjęcie" czyli schron Stanisław

Pomnik św Jana Ewangelisty na Wierzysku

nie ma ścieżki? Trudno. I pojechał

w tle hałda Waleska

jeden z małych bunkrów

trocha se tu postojemy w tym cieniu

kamieniołom piaskowca
Po pokonaniu dłuższego odcinka na tzw patelni, podczas którego nie udało nam się ustalić który i za co kupuje niszczejącą wieżę wodociągową, docieramy do kolejnego bunkra, który o dziwo znajduje się już na terenie prywatnej posesji. No trochę głupio, że nas nie stać na wieżę a inny sobie stawia dom z bunkrem na placu. Trochę nielegalnie można sobie jeszcze go zeksplorować, zanim nie ukończono płotu, a na terenie nie pojawiła się jakaś krwiożercza bestia. Z przykrością zauważam że postępujące zabudowanie terenu odgrodziło nas zupełnie od lasu i jak podejrzewam przejazd przez ów las i odnalezienie znajdujących się tam bunkrów będzie jak wyżej dziką przygodą. Na szczęście Piotr podejmuje męską decyzję i zanim zdążę to przemyśleć wiedzie nas przez Mokre. Owszem, coś tam bąknełam że chciałam na Goj, a nie Mokre, ale w sumie co tam taka różnica, przynajmniej w cieniu kościoła można znów chwilę odsapnąć od tego upału. Przy okazji poznałam nową trasę z Mokrego do Goja. Zawsze mnie zastanawiało gdzie dojadę tą ścieżką. Teraz to mogę cwaniaczyć, żeby nie jechać pod tą okrutną górę (kto był, ten wie) tylko tak cyk,cyk,cyk przez pola, wprost pod Auchan, gdzie znajduje się pomnik więźniów Oświęcimskich. Panowie zdziwieni że tak blisko i że taka dziura, ale naprawdę o tym pomniku mało kto wie, nawet tu w Mikołowie. I ogromnie jestem dumna że mi udało mi się go odnaleźć.

wieża wodociągowa

każdy sobie coś tam robi

prywatny bunkier


płaskorzeźba w kapliczce Szwedzkiej

Mikołów Mokre - kościół św Wawrzyńca

Jan Nepomucen




miejsce stracenia przez hitlerowców 13 więźniów oświęcimskich
 Przejeżdżamy na drugą stronę drogi szybkiego ruchu i tym razem dowodzenie przejmuje Wojtek który wyprowadza nas.. w krzaki. Ma z tego powodu takie wyrzuty sumienia że do dziś się nie odzywa. Ale przecież w tym jest kwintesencja przygody - była ścieżka, nie ma ścieżki. Wszyscy zachwyceni takim obrotem sprawy przeciskamy rowery przez krzaczory, rozwalony mosteczek, przez miedzę. I to jest właśnie Panie - wyprawa!
Dolina Jamny jest wyjątkowym zakątkiem. Moim zdaniem miasto powinno dokonać wszelkich starań by utworzyć tu obszar ochrony przyrody i utrzymać rzekę w czystości.Jest to miejsce ze wszechmiar urocze i zróżnicowane. jak również i dzikie i niedostępne. Jednak sama Jamna mocno zanieczyszczona. Wystarczyłoby trochę chęci i pracy - będzie naprawdę pięknie. Sama chętnie zgłoszę się na ochotnika do oczyszczania rzeki.

papierowe mapy to podstawa na wyposarzeniu

Jan nie pęka - nie ma ścieżki? To trzeba ją wydeptać

najważniejsze że jest mostek

według mapy to będzie przez te pole

Miodowa budka w dolinie Jamny

historia rzecz ważna

w hołdzie jeńcom armii radzieckiej straconych przez hitlerowców
Jeden z pomników więźniów rosyjskich odnajdujemy bez problemu, natomiast nad drugim trzeba się nieco nagimnastykować. To nawet nie jest w szczerym polu, to miejsce śmiało można nazwać mianem "wielkie nigdzie". Te mapy na których ten pomnik jest zaznaczony( bo na większości nie jest) wskazują zupełnie różne miejsca, natomiast rzeczywistość jest zupełnie inna.
Mimo że kilka lat temu wraz z Krisem robiliśmy podejście do tematu od drugiej strony, mniej więcej potrafię ustalić gdzie szukać. Jak się okazuje problem stanowi jednak rzeka, która za sprawą ostatnich upałów sprawia wrażenie zaledwie strumyka - jednak stroma i grząska skarpa nie wygląda przyjaźnie. Ja na pewno nie zamierzam się wspinać. Na szczęście panowie znajdują miejsce gdzie księżniczka może przejść nie zamoczywszy bucika. I oto on: zupełnie odizolowany, zapomniany pomnik poświęcony więźniom.

spokojnie da się przejść

drugi pomnik jeńców armii radzieckiej

rzeka Jamnna
To była wyczerpująca część eksploracji i by wyruszyć w dalszą drogę musimy uzupełnić płyny. Jako że od paru godzin bujamy się po lesie i łąkach  - pozostaje tylko stacja benzynowa. Bo dalej to tylko las, i jeszcze więcej lasu. W lesie przynajmniej cień, ale jednocześnie duszno i parno. Korzystamy więc z orzeźwiającej kąpieli w jeziorze Starganiec. Woda nie jest zbyt przyjemna dla oczu i tak trochę jak przyciepła herbata, ale kto by się tam w tym upale przejmował.

My tak z pewną nieśmiałością a Jan już bada dno

jest wiata, jest postój

jak się nie da po piachu to się da po wodzie
W tych stronach pomników jest jak grzybów. Tyle że za grzybami to ja się wcale nie interesuję. Takim slalomem od pomnika do pomnika przetrzepaliśmy cały las i wyskoczyliśmy z drugiej strony. Jak już wyskoczyliśmy, to mi się przypomniało że krzyż jeszcze miałam im pokazać. Ale za to wpadła okazja odwiedzić dom Chruszczowa, choćby tylko zza bramy okiem rzucić. Gospodarza jak zwykle nie ma w domu - za to banda wściekłych ochroniarzy pewnie rzuciła by się, gdybyśmy tylko się odważyli chuchnąć na dzwonek. Choć nie wiem, czasy się zmieniły - ponoć ktoś tam kiedyś był i przeżył - takie przynajmniej krążą legendy. Jednak nie będziemy tego dzisiaj sprawdzać. Pyjter jako że jest "prawieusiebie" wyprowadza nas jakimiś skrótami, a ciśnie fest, bo został nam jeszcze jeden obowiązkowy punkt wycieczki, a wszyscy dostali już alert o zbliżającej się burzy.

pomnik pomordowanych

co czterech specjalistów to nie jeden

pomnik pomordowanych

pomnik pamięci żołnierzy AK

pomnik bunkier powstańców
 Ja dostaję dodatkowo alert domowy "gdzie jesteś i czy widzisz co się dzieje?" No widzę... ale być w okolicy i odpuścić? To niegodne przewodnika... Choć na dobrą sprawę - kto chce ten prowadzi. Tak czy inaczej - most cygański jest tą wisienką na torcie i bez wisienki nie odjedziemy. Więc pchamy te rowery przez kolejne pola, tym razem w towarzystwie ogromnej, czarnej chmury i zrywającego się wiatru. Burza łapie nas w swoje szpony jak już jesteśmy bezpieczni pod wiaduktem. W sumie to taki luksus i niewielu na to stać, by pośrodku lasu znaleźć tak fantastyczne schronienie. Jesteśmy szczęśliwcami. Tuż obok łamie się i pada drzewo, a my sposobimy się do koczowania.Mój ślubny, coraz bardziej zaniepokojony wyrusza mi naprzeciw, podobno w naszych stronach złe rzeczy się dzieją. Po krótkiej burzy wiatr zaczyna się uspokajać a deszcz ustaje. Decydujemy się na wyjazd z lasu. Panowie mimo że mają dalej do domów dotrzymują mi towarzystwa w oczekiwaniu na transport do domu, bo siada mi bateria w telefonie. Normalka.
Tu się rozstajemy - ja wracam samochodem, moi współtowarzysze mają jeszcze po kilkadziesiąt kilometrów drogi powrotnej. Trochę mi żal, ale jak widzę gałęzie porozrzucane na drodze w Bieruniu do głosu przyszedł rozsądek. Jednak fajnie że mąż przyjechał.
A powerbank oczywiście był cały czas w sakwie.

Mysza ostrzega

Most cygański
Jeszcze raz dziękuję panom Janowi, Januszowi, Piotrowi i Wojtkowi za towarzystwo i wspaniałą przygodę.
Link do świetnego opisu Jana, wraz ze zdjęciami i trasą do pobrania Tu (należy wyszukać w wyjazdach datę 01.07.2019)
Wszystkie obiekty były opisane w moich wcześniejszych wycieczkach, ze względu na długi opis nie zamieszczałam ich ponownie.

Termin 01.07.2019
Trasa: dookoła Mikołowa (około 70km)