Lektura Kołysanki Macieja Siembiedy poprowadziła mnie do Rudy Śląskiej, miejsca w którym żył, pracował Karol Godula największy przedsiębiorca swoich czasów. Urodził się w 1781r w Makoszowach i wcale nie był z urodzenia bogaty, za to bardzo zdolny i niezwykle inteligentny. I dzięki temu, oraz swojej ciężkiej pracy osiągnął sukces i został jednym z najbogatszych ludzi ówczesnej europy. Jadę więc na wycieczkę by spotkać bohatera tej pasjonującej historii.
Książka rozpoczyna się w chwili gdy Karol Godula, młody jeszcze, zwisa zakrwawiony i ledwo żywy z gałęzi drzewa nad mrowiskiem a moja podróż ma początek w wilkowyjskim lesie.
Przemierzam Mikołów, miasto mojego urodzenia i kartkuję zakamarki moich wspomnień w poszukiwaniu książki, za którą mogłabym podążyć do tego miasta. Nie znajduję jednak, może jeszcze nie napisano tego co wydaje mi się być pasjonującą historią a co pozostawię na inną okoliczność.
za Mikołowem zanurzam się znów w zieleń. Dzień jest upalny, ścieżka prowadzi przez jakieś chaszcze, lecz podążam nią spokojnie bo lokalne stowarzyszenie O'Rety zostawiło tu informację że kto śmieci w lesie ten burak (no nie dokładnie tej treści) więc ufam że mostek będzie, co w dolinie rzeki Jamny nie jest takie oczywiste. Rzeka toczy swoje buro-rdzawe wody spokojnym nurtem. To niezwykle urokliwe miejsce. I odludne.
No dobrze, ale nie skupiamy się wyłącznie na historii z ksiązki, bo tuż oto za rogiem jeden z byłych podobozów pracy przymusowej Auschwitz - Althammer. Szkoda byłoby nie odwiedzić tego miejsca pamięci, gdzie w tragicznych warunkach trzymano około 500 więźniów z Polski, Francji i Węgier. Trzeba o tym wspominać, gdyż wiele osób zna jedynie obóz w Oświęcimiu nie zdając sobie sprawy że po całej okolicy rozlokowane były miejsca tragedii wielu ofiar.
O i trafiam przypadkowo jakoby przy okazji na ślad innej wielkiej rodziny - pałacyk Donnesmarcków z pierwszej połowy XVIIIw. Tablica informacyjna twierdzi, że w tym miejscu wcześniej stał drewniany zamek.
No i nie wiem jakim sposobem trafiłam na to miejsce gdzie akurat niespecjalnie i z własnej woli bym się nie wybrała. Wrotki odpaliły i oto jestem na szczycie wzniesienia skąd rozchodzą się na wszystkie strony trasy dla mniej, lub bardziej zaawansowanych amatorów zjazdów na łeb, na szyję. Ja jestem raczej zwolennikiem jazdy zachowawczej ale zainteresowanych utratą życia i zdrowia informuję, że w Rudzie takie atrakcje mają. A że Ruda rudej nie równa - ja podziękuję.
I wyjechałam prosto w kamieniołom. A kamieniołom, no to już istotna dla opowieści rzecz - bo właśnie na kamieniołomie Godula zbudował swój majątek, co niesie naukę - że warto czasem pogrzebać w odpadach.
Jednak nie tędy moja droga
Przy okazji i z wrodzonej ciekawości, nadłożyłam drogi by zajrzeć sobie do muzeum PRL mieszczącym się w Rudzie Śląskiej i odbyć sobie podróż sentymentalną do czasów dzieciństwa. No cóż - mydełko Fa i oranżada ze słomką to nie było wczoraj. Ale żeby od razu muzeum? Już taka stara jestem?
Ale muzeum fajne, następnego dnia zabrałam tam rodzinę. Bo bilety niedrogie mieli.
No i wreszcie udaje mi się wskoczyć na właściwy tor podróży i jadę przez piękne, odnowione osiedla robotnicze Rudy Śląskiej. Kolonie robotnicze założył pracodawca Karola Goduli hrabia Ballestrem, który bardzo cenił młodego ekonoma, któremu zawdzięczał wiele celnych decyzji inwestycyjnych. Dlatego kiedy Godula poprosił pracodawcę o odsprzedanie hałd pocynkowych, ten oddał mu je za darmo, nie wiedząc jak wielki majątek kryją te odpady. Jednak Ballestrem nie oskarżał Karola o oszustwo, gdyż dzięki niemu znacząco pomnożył swój majątek, założył huty, kopalnie, wybudował nowoczesne na te czasy osiedla dla pracowników. Mimo że Godula nie miał tytułu szlacheckiego - był przez hrabię traktowany jak wspólnik w interesach.
Karol Godula, zwany również diabłem z Rudy z uwagi na to że był zarówno oszpecony, jak i bardzo stroniącym od ludzi i gburowatym człowiekiem miał ogromne zdolności do pomnażania majątku. Jednak nie lubił trwonić pieniędzy i żyć wystawnie. Mimo że pryncypał powierzył mu zarząd nad swoim pałacem w Rudzie - ten skromny człowiek wolał wybudować sobie nieopodal niewielki dom w którym żył i pracował. U schyłku swojego życia przyjął pod opiekę dziewczynkę z ludu - Joasię Gryzik. Joasia tak ujeła przedsiębiorcę, że ten zapisał jej w testamencie cały swój majątek. I w tym miejscu zaczyna się prawdziwa historia śląskiego kopciuszka.
Po pałacu Ballestremów pozostało dziś w Rudzie trochę rozrzuconych w nieładzie kamieni i szczątkowe mury. Obiekt miała w planie ocalić od zapomnienia i odbudować Fundacja Chudów i parę lat temu spotkaliśmy na miejscu pana Sośnierza, który z wielką pasją opowiadał o planach, które jednak nie doszły do skutku, bo jak widać lokalna ludność nie lubi inwestycji, za to lubi pić piwo w krzakach i niszczyć to, co ktoś próbował uratować. Na szczęście po rodzie Ballestremów pozostał przepiękny zamek w Pławniowicach.
To były czasy kiedy nawet zwykłe zakłady budowało się z ogromną dbałością o szczegóły. Gdzieniegdzie można napotkać pozostałości wykuszowych okien, kolumn i zdobień - jak w tym szybie Maciej. Pięknie to kiedyś musiało wyglądać.
A oto i cel mojej wycieczki - sam Karol Godula. Oczywiście na placu Goduli, przy ulicy Goduli.
Witam pana i chwilę odpocznę tuż na tej ławeczce. Z takich ciekawostek - ponoć pan Karol był ogromnym wrogiem pijaństwa i gdy widział że pracownicy po szychcie kierują się do szynku, robił awanturę i rozganiał towarzystwo - czym pewnie zaskarbiał sobie wdzięczność żon tychże.
Lecz na tym historia się nie kończy. Tuż obok placu Goduli znajduje się strzelisty kościół pw ścięcia Jana Chrzciciela - jeden z wielu ufundowanych przez rodzinę Schaffgotsch. Na jednym z przepięknych witraży, tuż obok postaci Chrystusa można zobaczyć fundatorów - Joannę i Hansa Urlicha Schaffgotschów. Tak, to ta sama Joanna, która osierocona przez ojca i porzucona przez matkę, której nie stać było na wykarmienie dwójki dzieci trafiła pod dach przerażającego Diabła z Rudy. Ale to już inna historia o której opowiem wkrótce.
n
w drodze powrotnej, znów przez zupełny przypadek i znów niezwiązane z celem wycieczki kolejne miejsce pamięci, przytulone do jakiegoś osiedla, byłego podobozu Bismarckhute.
No i tyle. Raz jeszcze, tym razem z rodziną i bez roweru wróciłam na ławeczkę - by polecić wam podróż z tak wspaniałą historią. W swojej książce wspaniale ją opisał pan Siembieda - zachęcam więc i do czytania i do podróży.