niedziela, 15 września 2019

Przystanek Żory

Nie wspomniałam wcześniej że jedna z moich nastoletnich "pociech" ma dosyć ciekawy gust muzyczny. Jak na delikatną, piętnastolatkę o dziewczęcej posturze to jej zainteresowania są dosyć... ostre. Równie ostry ma charakter. Dlatego, choć imię ma zupełnie inne, dla celów internetowych nazywamy ją Żyletą. I choć nieraz wyprowadza nas z równowagi - tatuś jest w stanie dla córeczki zrobić wszystko. Więc gdy zaproponowałam żeby zabrać młodą i pokazać jej prawdziwy Rockowy koncert - oczywiście że się zgodził. Korzystając z okazji - to ja się przejadę. Przy okazji, a i mam w Żorach jeszcze jeden interes :D
Nobel

droga do Kobióra

poniemiecki dom


Od czasu gdy po raz pierwszy za pomocą Andrzeja trafiłam tu do Maryjki na Branicy lubię sobie od czasu do czasu do niej podskoczyć. Nie jest to jakieś wykwintne arcydzieło, ani wysoki poziom sztuki kamieniarskiej - jednak czy nie jest piękna? tak ogólnie, w swej prostocie stanowi wyjątkowe i niepowtarzalne dziedzictwo, już nie wspominając o fakcie że bywam w kamieniołomach i wydłubanie czegokolwiek w wielkiej bryle kamienia jest poza zasięgiem mojej wyobraźni. Spoglądam więc łaskawszym wzrokiem na te zaburzone proporcje wspominam Johana, który Matce Boskiej zawierzył swe życie podczas strasznej burzy i zlecił wykonanie tej niezwykłej figury.



Trochę za lasem znajduję się w Rudziczce. I tu pośród nieprzebytych krzaczorów znajduje się dwór którego widok rani moje serce. Nieraz powiadam że wojna nie dokonała takich zniszczeń i spustoszeń jak zaniedbania i ignorancja kolejnych rządów, zarówno lokalnych, jak i krajowych. zabytki nie pójdą do urn wyborczych, więc ich losem niewielu się interesuje. Czasem trafi się porządny inwestor, który z miłości do historii i pięknego budownictwa jest w stanie wysypać z kieszeni, jednak pałac w Rudziczce nie miał takiego szczęścia. Zbudowany w 1810 przetrwał zawieruchy wojny, jednak czas nie gra na jego korzyść . Jeszcze jakiś czas temu wykonano nowy dach i od tej pory stoi sobie. Jak ktoś nie wie gdzie szukać - nie zauważy.


Trochę dalej napotykam inną budowlę - zastanawiam się czy to dom, czy pałac. A może kościół? Budynek przypomina zamek, kutej ogromnej bramy strzegą orły, a na placu stoi samolot. Nie znajduję na ten temat żadnej informacji - zatem musi być to współczesna budowla. Robi wrażenie, nie powiem. No cóż - na bramie nie pisało "zapraszamy" pozostało zatem ruszyć w dalszą drogę. W las. Las to jednak moje środowisko naturalne.



Po wyjeździe z lasu, gdzie trochę straszyły wystrzały z nieodległej strzelnicy trafiam wprost na miasteczko westernowe Twinpigs. Byłam tam kiedyś z dziećmi i tym co nie byli - polecam. Obiekt może nie jest ogromny i nie dysponuje tyloma atrakcjami co Legendia czy Energylandia -jednak warto. Dzisiaj bez dzieci, więc żadna siła mnie nie zmusi do wejścia na kręcące się beczki (od dziecka samo patrzenie na karuzele wzbudza we mnie mdłości) oddalam się więc w bezpiecznym kierunku - byle daleko od karuzel.
No i niech to szlag... co stoi na rynku? Oczywiście, ogromna, świecąca Karuzela. Podobno jest jedną z najpiękniejszych w Europie i jedyną taką w Polsce. Na mnie karuzela, jaką by nie była nie robi wrażenia - bo się obraca. A wszystko co się obraca powoduje u mnie mdłości. Mogę łaskawiej rzucić okiem ze względu do nawiązania do twórczości jednego z moich ulubionych pisarzy z dzieciństwa - Juliusza Verne.
Koła w moim rowerze też się obracają. Cóż za ironia...
Obieram kurs na cmentarz gdzie znajduje się pierwszy z obiektów dla którego tu przybyłam.

karuzela Juliusza Verne

wędrowiec

krzyż ze spalonego kościoła

Stary cmentarz przy kościele parafialnym im. Filipa i Jakuba odcina mnie od toczącego się wokół miastowego życia. Jakbym weszła do Narnii przez szafę - z jednej strony pędzące ulicą samochody, a z drugiej nekropolia tonąca w ciszy i zieleni bluszczu. Przemieszczam się pomiędzy nagrobkami z różnych epok, wzorców. Epitafia polskie, niemieckie. A na końcu cmentarza prawdziwa perła - krzyż pokutny datowany na XIIIw. Niestety nie posiada żadnych rytów które opowiedziałby jego historię. To dla niego tu przyjechałam.





Przystanek Żory - powstała z inicjatywy mieszkańców miasta mocno rockowa impreza. Taki woodstok po Śląsku. Odbywa się w parku Cegielnia i z roku na rok gromadzi coraz większe grono wielbicieli ostrych brzmień w nieomal każdym wieku. No bo i moja nastolatka bardzo wpadła w klimaty i choć zza moich pleców  - z zachwytem spoglądała na grupę bawiących się pod sceną. Pewnie posiedziałaby do ciemnej nocy, jednak młodszej siostrze taki hałas mniej się podobał i tato zdecydował zabrać panny do domu, a w mojej głowie powstał chytry plan by starszą namówić na przyszły rok, by przyjechać na rowerach i zakoczować na polu biwakowym. Może jednak udało by się "przepchać" ten rower. Fajnie byłoby razem pojeżdzić.






W drodze powrotnej muszę odbić w kierunku Wodzisławia, gdzie znajduje się drugi z krzyży pokutnych. Ten jest dużo mniejszy, również pozbawiony rytów i tak nieszczęśliwie ustawiony za ogrodzeniem prywatnej posesji że ciężko do niego dostrzec. Na szczęście powracająca właśnie do domu właścicielka ogrodu na terenie którego kamień się znajduje, okazuje się być bardzo miłą osobą i pozwala wejść do ogródka i zrobić zdjęcia. Ufff... plan wykonany w 100% można wracać do domu.
Jeszcze bunkier na Żwace. Mimo częstego przejazdu w tych okolicach do tej pory nie było okazji go zobaczyć.




I najwyższy czas wracać do domu - gdy niebo zmęczyło się błękitem. Resztę drogi pokonuję już razem z rodziną  - rower wrzucony do bagażnika. To wspaniałe móc połączyć dzień z przyjemnością dla siebie i obecnością bliskich. Może nadejdzie kiedyś czas gdy wszyscy razem wyruszymy w wspólną rowerową podróż. W ten nasz piękny kraj.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz