Postanowiłam wstać wystarczająco wcześnie. Nie za wcześnie, ale na tyle wcześnie na ile stać człowieka leniwego. Jako że na codzień nie odżywiam się zdrowo, przed dłuższą trasą nie pogardzę zdrową, pożywną owsianką. No zgoda, dzień wcześniej moje córki zjadły mi cały zapas słodkości przygotowanych na wyjazd.
Plan powstawał chyba przez całą zimę, na małych żółtych karteczkach. Plan nie tylko na tą wycieczkę, ale i na wszystkie przyszłe wyprawy. Zaręczam że karteczek jest dużo więcej niż ciepłych weekendów w roku, a wręcz stanowczo za dużo.
Wyjeżdżam w mglistą marcową sobotę. Nie biorę rękawiczek z palcami, bo ma podobno być ciepło. Nie jest. Mgła ma to do siebie że jest ukrytą opcją deszczu. Ledwo wyszłam z domu, a już jestem mokra. Żeby zrobić zdjęcie pamiątkowej tablicy na murze Fiata muszę przetrzeć zawilgocony obiektyw. A to dopiero 5 min od wyjścia. To dziwne - po raz pierwszy robię zdjęcie tej tablicy. Tli się tu wieczny płomień, ku pamięci marszu śmierci.
|
Pomnik pamięci marszu śmierci |
Nie wracam się po rękawiczki, rozcieram zmarznięte kostki - potem się rozpogodzi. Droga na Lędziny prowadzi nieco pod górę. Wkurzające. Uzmysławiam sobie że nieco tych górek zaplanowałam na dzisiaj i robi się nieprzyjemnie. Niech przynajmniej wzejdzie słońce.
|
Latarnia KWK Ziemowit |
Zaplanowałam na dziś również kilka pomników, więc chwilę się waham którędy będzie bliżej. Wychodzi na to że nie ma to znaczenia, bo i tak będę się musiała wracać. Więc wybieram drogę na wprost i mijam pięknie odnowiony plac Farski, następnie pomnik powstańców któremu dla odmiany przydało by się trochę odświeżenia. Przyznam się że jestem tak przyzwyczajona do jego widoku, że zazwyczaj mijam nie poświęcając mu minimum uwagi. Dzisiaj zakręcam za nim by dojechać do innego pomnika.
|
Pomnik powstańców |
|
Pomnik więźniów Oświęcimskich |
Zdecydowałam że nie wracam do głównej drogi i po raz pierwszy dzisiejszego dnia uciekam z głównego traktu, przez pola trafiam w miejsce kultowe - dziś opuszczone i nieczynne, niegdyś cieszące letnim słońcem, wodą, młodościa. Wiele razy z przyjaciółmi wsiadaliśmy na rowery by przyjechać nad podkowę, czy też kopytko (tak się wtedy mówiło o zalewie) albo na basen który zresztą do dziś odstrasza zmarzluchów krystalicznie czystą i przeraźliwie zimną wodą. W kopytku wody już dawno nie ma. Prawdopodobnie kąpielisko zostało zlikwidowane z powodu biegnących nad wodą linii wysokiego napięcia. Podejrzewam że nam młodym ten fakt w niczym nie przeszkadzał, ale w czasem powstało coraz więcej zabezpieczeń prawnych i kąpielisko przestało spełniać normy bezpieczeństwa. Mam nadzieję jednak że to miejsce o niewątpliwym potencjale znów kiedyś zatętni życiem.
|
Wody tyle co naleci. A kiedyś było tak pięknie |
|
Okrąglak przy kąpielisku. Frytki... wyszły |
Cóż, podumawszy nad przeszłością ruszyłam przed siebie - w tak zwane nieznane. Problem ludzi mojego pokroju polega na tym, by wyruszyć w nieznane trzeba wpierw przejechać 50 km. I to zawsze jest dla mnie etap najnudniejszy - urozmaicam go sobie zatem jak tylko potrafię. Gdzieś pomiędzy Lędzinami a Imielinem natrafiam na kolo młyńskie. Może to właśnie z tego młyna?
Nazwa Imielin bowiem wywodzi się z legendy o młynarzu który mleł najbardziej znakomitą mąkę w okolicy. Oprócz tego że był najlepszym młynarzem w książęcych włościach, znany był również z tego że niezbyt wywiązywał się z terminów. Gdy rozgniewani klienci po raz kolejny musieli odchodzić z pustymi rękami, oraz pytali kiedy w końcu pozyskają mąkę i będą mogli odjechać, zwykł opierając się o mur młyna wzruszać ramionami i mawiać: I mielim, i mielim i mielim...
A młyn obecnie znajduje się w muzeum wsi Pszczyńskiej. Ponoć nadal działa.
Nie wiadomo co ten kamień ma wspólnego z ową legendą - fakt że mnie zaskoczył i był niespodziewanym przyjemnym "bonusem"
|
Kamień młyński |
Powoli opuszczam teren mojego powiatu. Z lewej żegna mnie Golicówka z prawej Rauszowa Góra. Przekraczam granicę i teraz nie wiem gdzie jestem - tablice informują że w Mysłowicach, a zaraz potem jestem w Jaworznie. Wierzę tej ostatniej, ale 100% pewność nabieram po przekroczeniu mostu na Przemszy. Zabawię tu dłuższą chwilę.
|
grób nieznanego żołnierza |
|
Były Pruski urząd celny |
|
zegar słoneczny z okresu II wojny światowej |
|
Austriacki słup graniczny |
|
studnia z XVIIw i symbol Jelenia |
W Jeleniu odbijam w kierunku wzgórz Jaworznickich. Rozpoczyna się mozolny wjazd na Celinowe Górki. Nie jest tak najgorzej skoro daję radę. I tutaj na wzgórzu czeka mnie niespodzianka - wychodzi słoneczko, a niebo zabarwia się na niebiesko. Bardzo lubię ten krzyż na Celinowych Górkach - pięknie odcina się od błękitnego nieba jego biała postura. Niestety nie znam jego historii, żeby o tym tutaj opowiedzieć, ale na pewno jest to jedno z moich najbardziej malowniczych odkryć ubiegłego roku i będę tu niejednokrotnie wracać.
|
Krzyż na Celinowych Górkach |
I tu na tym wzgórzu istnieje jeszcze jeden powód, oprócz przepięknych widoków dla którego wróciłam. Gdzieś pomiędzy drzewami, ukryty przed oczami przypadkowych przechodniów znajduje się mały zapomniany cmentarzyk.Grzebano tutaj z dala od cmentarza osoby zmarłe na cholerę. To może zbyt szumnie nazwałam cmentarzem te dwa drewniane krzyże i parę zniczy ustawionych na omszałym kamieniu na stoku góry Koniówki. Może kiedyś istniało tu coś więcej, obecnie są tu tylko te gołe drewniane krzyże, bez żadnych inskrypcji. Trudno tak niepozorne miejsce wypatrzeć, zwłaszcza komuś kto nie szuka. Za kilka tygodni gdy w okolicy się zagęści i zazieleni, oprócz dzikich mieszkańców lasu już nikt tam nie zajrzy. Wyruszam teraz na poszukiwanie innego grobu, pozostawionego z czasów wojennych samotnego rosyjskiego żołnierza. Pomimo przedzierania się przez krzaki z rowerem pod pachą miejsce to zostało przede mną ukryte. Pewnie miałam złe namiary - tak się czasami zdarza. I to nie pierwsze moje dzisiaj błądzenie w lesie na azymut.
|
droga na Celinowych Górkach |
|
Droga przez Celinowe |
|
zimowe kwiaty też bywają piękne |
|
Prawie jak w prawdziwych górach |
|
cmentarzyk choleryczny na stoku Koniówki |
|
myślałam że to jakieś prehistoryczne szczątki - a to tylko kamień |
Po długim i niestety nieowocnym rozgrzebywaniu wzgórza, odpuszczam i kieruję się w dół. Szczerze nienawidzę jeździć po górach, ale za to kocham ścieżki i bezdroża - więc trzeba to umieć pogodzić. Prawdziwie cierpię gdy muszę jechać w ruchu ulicznym. Całe szczęście że sobota i jeszcze względnie rano, kierowcy się aż tak bardzo nie śpieszą. Mimo to cierpnę, gdy mijająca mnie z dużą prędkością ciężarówka przez chwilę traci pion. Dlatego przez Dąb przelatuję bez sentymentów. Jeszcze tylko chwilę się waham czy nie odbić na Belnik, ale czeka mnie jeszcze trochę "pracy w terenie" więc lecę jak strzała i zatrzymuję się dopiero w zaznaczonym miejscu. A tam... nic. Pusto, głucho, nic nie ma.
Kolejne rozczarowanie chwyta mnie za serce. Czyżbym została oszukana? A może wywieźli, uprzątneli. Niemożliwe.. pozostały by wszak jakieś ślady. Tym razem nie odpuszczę, nie ma mowy. Kolejne pół godziny przedzierania przez gałęzie - i jest. Cmentarzysko poniemieckich bunkrów. Wkoło również cmentarzysko śmieci, czyli nie jest to w sumie w takiej wielkiej głuszy - znaczy ludzie znają to miejsce. Jestem zadowolona. Wspomnę jedynie że schrony zostały zebrane i wywiezione tutaj z terenu jednego z największych zakładów Chełmskich
|
takie miłe spotkanie |
|
przez chwilę myślałam że może to miało być cmentarzysko butów |
|
wyglądają trochę jak buka, a trochę jak muzułmanka - tak czy siak czuję się obserwowana |
Zadowolona z odkrycia jestem w stanie rozgryźć każdą z gór jaka stanie na mojej drodze. W dodatku odbijam z drogi i znów podróżuję leśnymi duktami. Leśna Góra w Chełmku o wysokości 267m.n.p.m. ma dla mnie kolejną niespodziankę. Czuję to i frunę jak na skrzydłach. Mają tutaj fantastyczne ścieżki i piękne tereny. Na szczyt muszę odbić w boczną ścieżkę przeznaczoną raczej dla MTB, ale mój rowerek świetnie sobie radzi jeszcze na zimówkach. Potem wszelkie dróżki giną i znów trzeba sobie zarzucić rower na ramię i wspinać się w kierunku starych buków chroniących w swych objęciach historię tego miejsca. Porzucam w końcu rower pod jednym z buków, tak by mieć go na oku i przechodzę do szczegółowych poszukiwań. Jutro na pewno nie będę miała zakwasów, za to na soczyste siniaki mogę liczyć. W końcu trafiam - przysypane jesiennymi liśćmi fundamenty niemieckiej wieży obserwacyjnej. Nie bardzo pamiętam czemu miała ona służyć i dlaczego stawiano ją tu, a nie na lepiej położonej Skale, ale niemieckie wojsko miało sporo takich ciekawych, nigdy nie ukończonych pomysłów, że tak powiem "od czapy" że trudno odgadnąć co autor miał na myśli. Coś tam wcześniej w tym temacie czytałam i nawet widziałam zdjęcia gdy konstrukcja była jeszcze wyposażona w elementy stalowe - ale to już dawno zostało wycięte przez powiedzmy "specjalistów".
Na szczęście brak tu śladów historii współczesnej, znaczy butelek i śmieci. I to znów powód do radości.
|
No i teraz już wiem skąd się jeżdzi na cmentarzysko schronów |
|
taki sprzęt swoje waży - nie będę go nosić wszędzie pod pachą |
|
Przylaszczka pospolita |
|
fundamenty wieży obserwacyjnej (beobachtungstrum) |
Jako że już pękałam z zachwytu że udało mi się takie perełki zlokalizować zjechałam sobie z Leśnej góry wprost do Chełmka zapominając o jeszcze jednym punkcie zaznaczonym na mapie do odnalezienia. Zapomniałam sobie na tyle skutecznie że dopiero następnego dnia sobie uprzytomniłam. Cóż, żal - ale tereny sympatycznie to i pewnie kiedyś znów pojadę. Przynajmniej będzie powód ominąć nieciekawą trasę Chełm - Chełmek - Libiąż gdzie zazwyczaj kierowcy próbują dokonać na mnie zamachu. Tym czasem niespiesznie jadę sobie przez jeziora i kontempluję widoki. Dzień jest piękny, słoneczny - można trochę zboczyć z trasy.
Zrelaksowałam się - mogę wracać do domu. Ale jak tu wracać, gdy po kilkunastu minutach wygodnego toczenia się asfaltem, tak mi coś wpada do głowy - może na Skały poskoczę. Rzut okiem na zbocze góry, niby zniechęcająco... ale cóż to? Pomiędzy domami prześwit, jak znak od nieba że tam wlezę. No bo jak nie wejść, skoro ścieżkę mi objawiono. Zapieram się i pcham rower pod kątem. Przez jakieś zeschnięte poletko. On stawia opór, trawy wplątują się w koła, ale cóż zrobić jak się baba uprze że wepchnie - to wepchnie. Tutejszy kamieniołom mnie zachwyca - to wspaniałe miejsce na spędzenie wiosennego popołudnia. Słońce ślizga się po ścianach kamieniołomu, liczne ptaki gnieżdżą się w ciernistych krzewach, a panorama obejmuje widok za Przemszę, jezioro Dziećkowickie. Zresztą Skała (295m) jest taką górą z której rozlega się widok na każdą ze stron. Niegdyś musiało być tu grodzisko - przemawia za tym nie tylko budowa wzgórza, ale i fakt że wiodły tędy główne trakty przez rzekę i roztaczał się wspaniały widok na okolicę. I Skała i znajdująca się po przeciwnej stronie Przemszy Smutna Góra górowały nad okolicą jak dwa hełmy - z czego prawdopodobnie wzięły się nazwy miejscowości Chełmek i Chełm Śląski.
|
I teraz pytanie: pchać się z nim w głąb kamieniołomu czy popatrzeć z góry? |
|
Ciekawska sroczka dotrzymywała mi towarzystwa |
|
takie przyjemne karłowate drzewko, nadaje takiego greckiego klimatu |
|
krzyż na górze Skały |
|
pomnik bohaterów - zburzony przez hitlerowców i odbudowany przez mieszkańców |
|
pomnik powstał w rocznice bitwy pod grunwaldem |
|
zaraz będzie najprzyjemniejsza część trasy - z górki |
Najnudniejsza część podróży to zawsze ta gdy przekraczam granice mojego powiatu. Bo ileż można. Powiadają że Wierzba by coś fajnego zobaczyć musi wyjechać z 50 km od domu - a potem to można już zwiedzać. Staram sobie jednak czas powrotu urozmaicać jak tylko się da - to zawsze znajdzie się jakaś perełka, do zobaczenia, do opisania. Jako że tak poszło dzisiaj w klimaty militarne - to już zostawszy przy tych pozostałościach po wojnie odwiedziłam dwa ciekawe punkty, które dla niezaznajomionych z historią regionu mogą być jedynie betonowymi paszkwilami o niezidentyfikowanym pochodzeniu i celu, wystające gdzieś w środku pola. Jak wygląda bunkier wie bowiem każdy, myślę że i kochbunkier (schron z gatunku pokazanych wcześniej) też każdy przynajmniej raz widział. Natomiast budowla na którą przypadkowy (ale to naprawdę przypadkowy) turysta natknie się na końcu jednaj z bocznych uliczek w Kopciowicach niczym nie przypomina żelbetonowych konstrukcji wojennych, a raczej niedokończoną i porzuconą w latach 70 budowlę z pustaka. Nic bardziej mylnego - jest to jak najbardziej pozostałość wojenna służąca jako schron dla obsługi Flaka, czyli działka obrony przeciwlotniczej. W powiecie Bieruńsko- Lędzińskim takie działka były w niejednym miejscu i niejeden samolot spadł na tutejsze pola. Ale to bardzo długa historia, a my przecież jedziemy na rowerze. Oto i następna dziwna bryła wystaje z ziemi - służy trochę za lokalny śmietnik, a z pobieżnego przeglądu wynika że nie od dzisiaj. Pozostawmy ten temat. Ta betonowa bryła to podstawa radaru Luftwaffe Wurzburg -Riese współpracującego z baterią artylerii przeciwlotniczej. Ciekawe? Dla mnie bardzo. Na szczęście lokalni fanatycy historyczni lubią się w tym temacie rozpisywać, więc można sporo informacji znaleźć w internecie. Ja już spadam do domu. Najwyższy czas. Mijam jedynie pobliskiego kocha którego ktoś obmalował srebrną farbą i teraz wygląda jak stara powybijana miska. Uff.. Zostało mi tylko parę kościołów i jestem w domu.
|
drewniany most na Przemszy |
|
wiem, sama bym nie uwierzyła gdybym nie widziała opisu że to schron wojenny |
|
paciorkowce - dam im spokój do czasu aż róże zakwitną |
|
kapliczka na drzewie w Bieruniu Nowym |
|
dworzec PKP w Bieruniu - już niedługo zupełnie zmieni swoje oblicze |
|
podstawa radaru . W tle kopalnia Piast |
|
Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bieruniu |
|
na zakończenie - Walencinek |
Trasa:
Bieruń Stary- Lędziny - Imielin- Jaworzno Jeleń - Jaworzno Dąb - Chełmek - Chełm Śląski - Kopciowice - Bieruń Nowy - Bieruń Stary (ok 70 km)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz