czwartek, 8 sierpnia 2019

Zagadka Huberta

I oto rozwiązanie zagadki z poprzedniego wpisu. Choć pytania mają to do siebie, że odpowiedzi na nie często rodzą kolejne wątpliwości - i tak naprawdę to im człowiek zna więcej odpowiedzi, tym więcej pytań zadaje.
Znacie to? Jak nie znacie - to ja parę pytań podrzucę do samodzielnego rozważenia. Tak jest myślę że ciekawiej.
Tym razem opowieść zaczyna się w miejscu w którym rozpocząć się powinna. Jest to kluczowe dla tej historii, bo choć wszystko co dotyczy rodziny Promnitzów ma początek w Pszczynie, to ważnym i jakże pięknym elementem tej historii jest zameczek myśliwski  nad jeziorem Paprocańskim. Pałacyk został postawiony przez rodzinę Promnitzów w 1760, natomiast w sto lat później, już za sprawą H.H. XI Hochberga przebudowany w stylu, w którym pomimo pożaru i dalszych burzliwych losów pozostaje do dzisiaj. 
Obecnie w Promnickim pałacyku znajduje się restauracja, której odwiedzenie polecam z uwagi na przepiękne wnętrza. Zresztą... cały pałacyk robi wrażenie i cieszy oczy.
halabardnicy na rozstaju dróg



data ostatniej odbudowy po pożarze
Ale, ale... nie po to zrywałam się z pracy skoro świt o 15.00 żeby się rozczulać nad zameczkiem. Moim celem jest hubertus -  rzeźba ustawiona w przypałacowym ogrodzie, wykonana przez rzeźbiarza Johana Jandę a przedstawiająca księcia Jana Henryka Hochberga jako patrona myśliwych św. Huberta z jeleniem i psami. Rzeźba pochodzi z roku 1864 i z nią jest związana moja dzisiejsza zagadka. Ale tymczasem jedziemy dalej.


Pisałam już bodajże wcześniej że Pszczyńskie lasy nie mają przede mną tajemnic? Nic bardziej mylnego - jadąc jednym z najbardziej znanych mi odcinków dopada mnie przeczucie że gdzieś tutaj może być jeden z książęcych denkmali. Chyba czeka mnie nowa zimowa zajawka, bo coś mam wrażenie że moja intuicja nie na darmo mnie tu wodzi. Rany, ależ byłaby sensacja.

dąb z kapliczką

krwawnica
strażnik szlaku
W związku z przebudową torów i zamknięciem niektórych dróg, oraz szlaków przecinających kolejową nitkę, obecnie nie jest możliwe przejechanie niebieskiego szlaku z Paprocan do Wilkowyj. Pozostaje jechać dookoła. To okolice mojej młodości. I tak, owszem.. nadal jestem młoda. Ale kiedyś byłam młodsza. Przemawia za tym choćby fakt że w miejscu gdzie obecnie rozlewa się ogromne nowoczesne osiedle niegdyś ciągnęły się pola. I tylko ta kapliczka jak stała tak stoi. Musi być starsza ode mnie ;)
Tak na serio - nie wiem z jakiego okresu pochodzi. Podejrzewam że z XVIIIw i jest zapewne jedną z dwu najstarszych kapliczek w Tychach - w końcu stoi w najstarszej części miasta.




No to teraz trzeba szybko nadrobić kawałek drogi przez las. Nawet i dobrze, pewnie zamarudziłabym na Starym Stawie gdzie lubię zamarudzić. Bo jest pięknie. A to niewystarczający powód by wracać później nocą przez las.
No i  nie ma marudzenia - wyprawy po pracy nie mają nieograniczonego limitu czasowego. No i jeszcze jedno- nie do końca to przemyślałam ten bystry pomysł, by w środku tygodnia, w godzinach największego natężenia ruchu sobie od tak wypaść na przelotówkę do Mikołowa. Było siarczyście.
Jeden pozytywny aspekt tej sytuacji - mijające składy podmuchem wiatru dodawały mi 300% mocy pod górkę.
Ale i tak mimo pomocy w podjeździe pod mikołowską górkę ze strony kilkunasto tonowych składów, żołądek na powrót zamienił się z sercem na miejsca dopiero po zjeździe do lasu Gniotek. Tak, to ten las w którym stoi ten wspomniany w jednej z wcześniejszych wypraw cygański most. Tym razem zamiast na most wyjechałam na nasyp i inną pozostałość niemieckiej myśli technologicznej. Swoją drogą ciekawe - czego ci niemcy tak od środka lasu się zabrali do roboty, nad koleją której nigdy nie ukończyli?

drewniana kapliczka przy ul Mikołowskiej

las Gniotek

most na odludziu


staw pokryty sinicą
Dotarłam w końcu do celu podróży. I znów (zabawny zbieg okoliczności) zabrałam nieodpowiedni obiektyw - w związku z czym nie pojawią się zdjęcia bazyliki Panewnickiej. Bo się nie zmieściła. Trochę więc znów, tak dla przykładu, wykutych w kamieniu stacji kalwarii Panewnickiej.  A zaraz potem...





No właśnie... wyszło jaka gapa ze mnie. Jakoś wcześniej nie udało mi się go wypatrzeć. Może i wcześniej gdy bywałam po prostu go nie było. Rzeźba powstała bowiem z inicjatywy o. Alana Ruska i Dyrektorów regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach dopiero w 2012. Utworzona na wzór tej z Promnic przez artystów Annę i Wojciecha Siek. Mimo olbrzymiego podobieństwa, po bliższym zapoznaniu uznaję że daleko mu do pierwowzoru.
Jak ktoś ma ochotę - może pobawić się w porównywanie i wyszukanie podobieństw i różnic pomiędzy pomnikami. A ja zastanawiam się tym razem - dlaczego akurat ten pomnik postanowiono odwzorować? 


I teraz... prawdziwa ciekawostka. Na zdjęciu poniżej - Promnicki Hubertus na starej pocztówce. Zdjęcie porwałam z odmętów internetu, bo oczywiście nie posiadam oryginału. Nawet nie wiem dokładnie z jakiego okresu pochodzi. I teraz proponuję sobie porównać wszystkie trzy. Niesamowite?
Więc tak to pozostawię :D


Więc ja sobie już powoli powracam do domu. Mimo że dosyć kawałek drogi przede mną - nawet nie wiem kiedy znalazłam się na Lędzińskich polach. Nigdy nie nudzę się w trasie - myśli pędzą szybciej niż mijają kilometry. To takie fascynujące gdy historia rzuca nam wyzwania, a pod skorupą ziemi po której chodzimy śpią ukryte niesamowite historie i zagadki, których być może nigdy nikt nie odkryje. A może jednak? Kiedyś?


Trasa: Tychy - Żwaków - Wilkowyje - Mikołów - Kostuchna - Piotrowice - Panewniki - Piotrowice - Murcki - Lędziny - Bieruń (65km)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz